Połączone siły Solidarności, OPZZ i Forum ZZ tuż po wakacjach mają nawiedzić Warszawę, by obalać rząd. Mają go nękać wszelkimi możliwymi sposobami – włącznie ze strajkiem generalnym. W oficjalnym komunikacie „S” informuje, że to wola większości związkowców. Tak wynika z sondażowego referendum, w którym wzięło udział blisko pół miliona członków. 84 proc. głosujących jest gotowych strajkować. Jeszcze więcej chce wziąć udział w ogólnopolskiej manifestacji.
Zasoby i zapasy
Żeby prowadzić wojnę, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy – mawiał Napoleon. Solidarność jest bogatym związkiem. Głównym źródłem jej utrzymania są składki: 0,8 proc. miesięcznego wynagrodzenia brutto każdego członka związku. Do kasy „S” trafia w ten sposób co roku ok. 200 mln zł – to dużo więcej niż do jakiejkolwiek partii.
60 proc. z tych pieniędzy pozostaje jednak w organizacjach zakładowych, które mają osobowość prawną i własne budżety. Zatrudniają prawników, udzielają pracownikom doraźnych pożyczek, ubezpieczają ich. – Większość pieniędzy, które do nas wpływają, wraca do pracowników w postaci różnych zapomóg i świadczeń – relacjonuje Roman Gałęzewski, szef „S” w Stoczni Gdańsk. Ostatnio, gdy były opóźnienia w płaceniu pensji, udzielali tysiączłotowych pożyczek. Z tego samego konta stoczniowa „S” rekompensuje też członkom związku udział w wyjazdowych manifestacjach i zarobki utracone z powodu nieobecności w pracy.
25 proc. pieniędzy ze składek trafia do regionalnych komisji „S” (na ich działalność, etaty i lokalne protesty), 10 proc.