Upadek, apokalipsa, „państwa nie ma”, niesłychane zaprzaństwo, sądownictwo jest parodią, służba zdrowia zabija, polityka zagraniczna na kolanach, korupcja szaleje, media służą władzy, finanse są w dramatycznym stanie, kraj rozkradziony – to znana melodia. Jednak ostatnie kłopoty sondażowe i wizerunkowe Platformy dały temu zjawisku nowe wzmocnienie. Dokłada się do tego polska specyfika, wyłapywana w wielu badaniach: łatwo ulegamy nastrojom, lubimy mocne słowa, stawianie spraw na ostrzu noża, zbiorowe uniesienia szybko zmieniają się w depresję.
O polskiej polityce bardzo często decydowały nie obiektywne dane, ale tak zwana atmosfera, nakręcone nastroje. W ostatnich latach żaden rząd nie przegrywał wyborów z powodów choćby fatalnej sytuacji gospodarczej. Ekipa SLD w 2005 r. kończyła z budżetem w dobrym stanie, PiS zanim stracił władzę w 2007 r. płynął na fali świetnej koniunktury, także Platforma, mimo kryzysu, też może przegrać nie ze względu na gospodarkę (która wciąż broni się przed recesją), ale w wyniku zmiany społecznych nastrojów. Tusk, mimo wszystkich swoich błędów, wpadek i zaniechań rządu, nie popełnia ich więcej niż średnio premierzy czy prezydenci innych europejskich państw w czasach długotrwałego, głębokiego kryzysu. Kiepsko idzie prezydentowi Francji, niespecjalnie – brytyjskiemu premierowi, a we Włoszech władza wisi na cienkiej nitce, o Hiszpanii czy Grecji nie wspominając. Mimo to główne partie opozycyjne nie żądają obalenia ustroju, wprowadzania nowej moralności, trybunałów dla zdrajców.
Winny wszystkiemu
To właśnie jest polityczna histeria: skrajna przesada, reagowanie nieadekwatne do zdarzeń, nieustająca retoryka wielkiej katastrofy, nieprzystawalność używanych słów do sytuacji, kiedy same słowa stają się sytuacją.