Głównym powodem zmiany była konieczność opanowania dzikiego rynku odpadów – szacowano, że około jednej piątej śmieci (3 mln ton) trafiało do lasów i na dzikie wysypiska. Czy teraz lasy będą już czyste?
Najwięcej wątpliwości wzbudza segregacja śmieci. W wielu miejscowościach brakuje pojemników na segregowane odpady. Zdarza się też, że firma odbierająca odpady wsypuje śmieci segregowane i zmieszane do jednego samochodu, gdzie tworzą wspólną masę. Gminy miały obowiązek przeprowadzenia przetargów na odbiór śmieci, w których obowiązywało kryterium najniższej ceny. Wygrały firmy najtańsze, co nie oznacza, że rzetelne. Spełniła się obawa, że konkurencyjny dotychczas rynek wyprą lokalne monopole. Na przykład w podwarszawskim Józefowie przed 1 lipca śmieci odbierało kilka firm. Po przetargu została jedna, która nie nadąża z odbiorem.
Teoretycznie system powinien działać następująco. Wszystkie odpady komunalne trafiają do RIPOK (Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych), gdzie są segregowane. Tzw. odpady zielone jadą do kompostowni, pozostałe do sortowni selektywnych i zmieszanych. Odpady nadające się do dalszego przerobu (np. szkło, papier, plastik, metale, opony) zostają poddane procesowi recyklingu, a następnie trafiają do hut, papierni, oponami pali się w piecach cementowni, a plastikowe butelki przerabiane są na surowiec do produkcji polarów lub w specjalnych instalacjach na ropę naftową. Śmieci z recyklingu to towar, na którym sortownie powinny zarabiać pieniądze, dzięki którym będą taniej przyjmować odpady. Pozostałe nieczystości powinny być przewiezione do spalarni, a dopiero w ostateczności mogą trafić na bezpieczne ekologicznie wysypiska.