Po awanturze na gdyńskiej plaży z udziałem chuliganów chorzowskiego Ruchu oraz meksykańskich marynarzy reporterzy radia RMF ustalili, że to Meksykanie zaczęli. Jakby to miało jakieś znaczenie. Jakby było tak, że chuligani z Chorzowa wybrali się zwartą grupą nad Bałtyk zażyć kąpieli, powdychać jodu, skosztować gotowanej kukurydzy, a do bójki zostali perfidnie sprowokowani. Tymczasem byli pijani, wulgarni, szukali zwady, na każdym kroku demonstrowali pogardę wobec prawa i dobrych obyczajów. Jak to bandyci w klubowych barwach.
Incydent na gdyńskiej plaży nie był w miniony weekend jedyny. W Łomiankach chuligani w barwach Legii Warszawa zakłócili mecz z udziałem znienawidzonej przez nich stołecznej Polonii. Do bijatyki doszło na trybunach w Bełchatowie, gdzie grał Górnik Zabrze. W pierwszej kolejce Ekstraklasy na stadionie w Bydgoszczy awanturowali się zadymiarze Jagiellonii Białystok. Być może ci sami, którzy niedawno bojkotowali mecze własnej drużyny rozgrywane w Białymstoku, z powodu godzącej w ich kibicowskie wolności ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych, jak również do bólu skrupulatnego, ich zdaniem, przestrzegania prawa przez władze klubu oraz policję.
Odkąd sięgnąć pamięcią, piłkarscy kibice chorują na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony organizują efektowne oprawy meczowe, poświęcają dla ukochanego klubu siły i środki, robią zrzutki na domy dziecka. Z drugiej strony zachowują się przy okazji meczów (zwłaszcza wyjazdowych) jak spuszczeni z łańcucha, licytując się na prowokacje, demolki, awantury, a bywa, że również na ciężkie przestępstwa. Apelują, by nie traktować ich zgodnie z regułami odpowiedzialności zbiorowej, a takimi incydentami jak w Gdyni albo w Łomiankach sami odbierają sobie prawo do układania się z nimi na partnerskich zasadach. Bo w najgorszym razie ci sami fanatycy od organizacji opraw i dopingu biorą udział w zadymach. W najlepszym: tolerują takie zachowania wewnątrz swojej grupy.
Niestety wszystko wskazuje na to, że zadym będzie więcej, bo chuligani rozzuchwalili się nieporadnością służb powołanych do utrzymania porządku. Oczywiście jest tak, że jak oddziały prewencji robią, co do nich należy, a eskortowani przez nich kibice nie mają okazji do siania nienawiści oraz zgorszenia, to nikt się o tym nie zająknie. Czasami jednak bierność właściwych służb woła o pomstę do nieba. Na gdyńską plażę policja przyjechała, jak już polała się krew, a wczasowicze musieli w pośpiechu uciekać, by nie dostać odłamkami. Awanturze w Łomiankach też nie udało się zapobiec, mimo że chuligani identyfikujący się z Legią skrzykiwali się przez Internet od kilku dni, a burmistrz Łomianek wystosował nawet apel do mieszkańców, by w godzinnych meczu trzymali się z dala od stadionu. W niższych ligach zdarza się odwoływać mecze z powodu obaw przed skutkami zadym.
Nie wiadomo, czy bardziej się martwić nieporadnością policji, czy tolerowaniem chuliganów przez władze klubów. Kibole mają bowiem w ręku potężny straszak, czyli bojkot meczów. Nieraz już po niego w przeszłości sięgali, przeważnie z dobrym dla siebie skutkiem, bo prezesi jak ognia boją się niższych wpływów z biletów. Jak kończy się jednak partnerskie traktowanie typów spod ciemnej gwiazdy, pokazał prymitywny antylitewski incydent na trybunach Poznaniu. Jak długo jeszcze pierwszym odczuciem, które budzi polski futbol oraz jego otoczka, będzie zażenowanie?