Taki plan pod nazwą „Polskich kłów” zakreślił minister obrony Tomasz Siemoniak w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej". Przy okazji minister przeszedł do czynów i po cichu wbił kieł w naszych wschodnich sąsiadów, informując, że Amerykanie zgodzili się nam sprzedać rakiety manewrujące (zasięg do 370 km) do naszych F-16. Tylko czekać, kiedy Rosjanie w ramach ocieplania kontaktów zapowiedzą wystawienie kolejnych rakiet wycelowanych w Polskę. Tylko tym razem już nie w okręgu kaliningradzkim, bo tam będziemy mieli ich czym trafić. I tak się właśnie zbija argumenty tych, którzy twierdzą, że przecież nic nam nie grozi.
Ale jak to z dobrymi wiadomościami bywa, są i złe: wielkich zębów od razu sobie nie wstawimy, bo w dobie kryzysu wojsko musi się dorzucić do kryzysowych oszczędności. Prezydent zapowiedział, że w tym roku nie obroni wojska przed ministrem finansów. I 3 mld zł trzeba będzie oddać. Wojsko ma już wprawę w oddawaniu pieniędzy. Rok w rok oddaje do budżetu miliard i więcej. I to w dużej części ze swojej winy. Wojskowi co roku w grudniu orientują się, że znów nie udało się wszystkiego wydać. Co zresztą nie zawsze jest złą wiadomością, bo wojsko budżetowym pieniądzem rządzi się czasem w sposób mało zrozumiały. Jeśli Bronisław Komorowski czymś naprawdę zmartwił żołnierzy, to wiadomością o unikaniu misji zagranicznych. Przez ostatnie 10 lat wojskowi przyzwyczaili się, że przynajmniej raz w życiu przez te sześć miesięcy misji mogą mieć pensję jak dyrektor banku. Raczej spółdzielczego, ale zawsze banku. A przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia. Będzie jeszcze z tym ucięciem misji sporo problemów. Ale tym pewnie będziemy się martwić później.
Na otarcie łez dzień po smutnych wiadomościach do dialogu włączył się premier Tusk. No i dosypał trochę cukru do tej gorzkiej herbaty. Kupujemy śmigłowce, nie ruszamy programów modernizacyjnych.
Napięte muskuły polskiego rządu zauważono nawet za granicą. Wpływowy „The Economist” donosi nie tylko o polskich planach zakupów, ale również mobilizowaniu NATO do działania. Co prawda długo to trwało, ale po niemal czterech latach Sojusz odpowie na rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Zapad i Ładoga, symulujące atak na Polskę i kraje nadbałtyckie. Sojusznicy właściwie ograniczą się do wysłania rozbudowanych pocztów sztandarowych, bo każdemu szkoda pieniędzy na ćwiczenia. Ale liczy się gest. A ćwiczenia to my sobie sami zrobimy, bo w listopadowych wielkich manewrach liczebnie będą dominować żołnierze z Polski. I te cztery lata zwłoki też powinny dać do myślenia każdemu, kto uważa, że wystarczy jak pies szczeka. I zęby mu nie potrzebne.