Zdjęcie z POLITYKI (nr 33): na odwróconej łodzi na plaży siedzi poseł Jarosław Gowin w eleganckim, nienagannie wyprasowanym jasnym garniturze, z fryzurą, w której nawet jednego włosa nie zburzył powiew morskiej bryzy, i zaczyna wkładać skarpetkę na bosą nogę. Czyżby wcześniej nieśmiało sprawdzał, czy woda jest ciepła? Ta skarpetka wydała mi się symboliczna. Cała fotografia razi sztucznością, bo facet w garniturze na rozgrzanej słońcem plaży jest zjawiskiem raczej dość egzotycznym. Skarpetka jednak intryguje. Założy ją i pójdzie, ale dokąd? To jest pytanie, które wielu sobie zadaje, podsuwając zaraz odpowiedź, że czeka, aż go z PO wyrzucą, bo chce zostać męczennikiem, aby w wieńcu utkanym z cierpienia założyć nową partię. Proponuję odwrócić to rozumowanie.
Męczennicą jest dziś Platforma, bo musi znosić kandydata na przewodniczącego, który faktycznie nie uznał swej przegranej. Niezły wynik outsidera przekuwa w wielki triumf i z dnia na dzień staje się bardziej koalicjantem (kłopotliwszym nawet niż PSL) niż członkiem partii. Kiedyś chciał tylko wolności głosowania w sprawach sumienia, co było postulatem dość oczywistym w partii wielonurtowej, dziś chce kreować politykę gospodarczą, może nawet w stopniu większym, niż robią to premier z wicepremierem i ministrem finansów. On ją chce właściwie dyktować, bo stoi za nim 4 tys. członków PO, niestety anonimowych, a więc nie bardzo wiadomo, czy jego zwolenników, czy głosujących na niego z powodu frustracji, że lider nie zapewnia już takiego komfortu i bezpieczeństwa jak kiedyś. Na dodatek Gowin chce nawracać Tuska, który potwierdził swój mandat szefa partii, na jakiś anachroniczny program sprzed lat (nazywa to „powrotem do korzeni”), tak jakby świat, Europa, globalizacja i wszystko inne stało w miejscu przez ostatnią dekadę, jakby nie było kryzysu i rządziło się w komforcie szybkiego wzrostu gospodarczego, kiedy swobodnie można obniżać podatki.