Pozytywnie, z nieprawidłowościami – tak według Najwyższej Izby Kontroli należy ocenić system szkolnictwa w Policji, Straży Pożarnej i Straży Granicznej. Zatrudnieni w szkołach policyjnych funkcjonariusze twierdzą, że to niezwykle łaskawa ocena.
Szkoły policyjne dotknięte są bowiem grzechem pierworodnym obniżania jakości naboru. O czym w raporcie właściwie się nie mówi. – Ze słabego kandydata nawet najlepsza szkoła nie zrobi świetnego funkcjonariusza – mówi jeden z policjantów.
Obniżanie kryteriów trwa już od lat. Policja rok w rok ma kilka tysięcy wakatów. Zdarza się, że sporej wielkości miasteczko patrolują dwa wozy. Metodą salami obcina się więc kolejne kryteria. W efekcie, żeby teraz dostać się do policji, wystarczy zdać trwający 105 sekund test sprawnościowy. – Nie zdają go jedynie wyjątkowo otyli i kobiety drobnej budowy ciała, które nie dają rady rzucić 3-kilogramową piłką lekarską na odległość 5 m – mówi jeden z instruktorów. Kiedy już kandydaci pokonają wszystkie szczeble rekrutacji i trafią do szkoły, znów robi się im test sprawnościowy. Tym razem prawdziwy. Taki, jaki co roku powinien zaliczyć każdy policjant. I wtedy wychodzi szydło z worka. – Zdarza się, że oblewa go 70 proc. kandydatów. W kilka miesięcy nie da się tych ludzi wyprowadzić na prostą – dodaje jeden z instruktorów. – Są tak słabi, że zdarza się im ze zmęczenia wymiotować na zajęciach. Trudno się dziwić, że później boją się wyjść na ulicę. Sądząc po ostatnich aferach, nie najlepiej jest również z odpornością psychiczną przyszłych policjantów. A według NIK służący już w linii funkcjonariusze zbyt rzadko wysyłani są na dodatkowe szkolenia i kursy.