Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Prawo jazdy – zdawać po ludzku

Gdańscy instruktorzy jazdy protestowali przeciw nowym egzaminom, wystawiając taką artystyczną instalację. Gdańscy instruktorzy jazdy protestowali przeciw nowym egzaminom, wystawiając taką artystyczną instalację. Łukasz Dejnarowicz / Forum

W poprzednim numerze POLITYKI dziennikarz motoryzacyjny Jacek Balkan postulował: „Pozwólmy najbliższym podzielić się doświadczeniem, niech przygotują ubiegających się o prawo jazdy do kursu, jeśli chcą, nawet do egzaminu. System ten doskonale działa choćby w Wielkiej Brytanii, gdzie instruktorem może być każdy, pod warunkiem ukończenia 21 roku życia i posiadania prawa jazdy przynajmniej od trzech lat”. Chodzi o to, by doświadczeni kierowcy mogli zakładać „L” na dach samochodu i uczyć przyszłych kierowców.

W Ministerstwie Transportu, odpowiedzialnym za nadzór nad nauką jazdy, pomysł uznano za „ciekawy, ale kontrowersyjny”. Resort najbardziej obawia się tego, kto ponosiłby odpowiedzialność za ewentualne wypadki. Balkan postulował dopisanie uczącego się do polisy kierowcy, który go uczy. – Samo dopisanie do polisy właściciela pojazdu osoby uczącej nie może rozwiązać wszystkich następstw ewentualnych wypadków, w tym utraty życia lub zdrowia, a także strat materialnych – mówi Mikołaj Karpiński, rzecznik ministerstwa. Dodaje, że w przypadku szkolenia w samochodach niewyposażonych w dodatkowy osprzęt umożliwiający reakcję (pedały po stronie pasażera) taka odpowiedzialność nie będzie zagwarantowana. – I nie chodzi tu o pomylenie przez kursanta gazu z hamulcem, ale o inne sytuacje na drodze, których nie da się przewidzieć – mówi Karpiński. Jak się dowiedzieliśmy, rozwiązania, które proponuje Balkan, były rozważane w poprzedniej kadencji rządu PO-PSL, ale uznano je za zbyt ryzykowne. Doświadczenie innych krajów, gdzie prawo jazdy uzyskuje się znacznie prościej niż u nas, także odrzucono.

W 2008 r.

Polityka 39.2013 (2926) z dnia 24.09.2013; Ludzie i wydarzenia. Kraj; s. 8
Reklama