Tygodnik Solidarność czytaliśmy z wypiekami na twarzy. Kupowało się go spod lady i każdy numer zaczytywało na śmierć. Dla mojego pokolenia to była nowa jakość, nowe dziennikarstwo i nadzieja. To oczywiste, Tygodnik jaki wtedy dostawaliśmy do ręki, mógł stworzyć i prowadzić tylko taki człowiek jakim był Tadeusz Mazowiecki. Człowiek z jego spokojem, zdecydowaniem i uczciwością mógł pogodzić wówczas szaleńcze żywioły.
A potem były dni stanu wojennego, szum zagłuszaczki i z uchem przy odbiorniku, nerwowo wysłuchiwane informacje Radia Wolna Europa. I niesłychana radość, kiedy przyszła wiadomość, że – mimo pogłosek o jego śmierci - Mazowiecki żyje.
Chciał służyć wszystkiemu, co dobre dla Polski - to banalne, ale tak przecież było. Kiedy widziałam Tadeusza Mazowieckiego wchodzącego do Pałacu Namiestnikowskiego na rozpoczęcie obrad Okrągłego Stołu myślałam, że to niezwykle ważne wydarzenie musi się zakończyć sukcesem. Czasy były trudne, sytuacja nerwowa, bo oto spotykali się prześladowcy i prześladowani i mieli rozmawiać o przyszłej Polsce. Ta krucha konstrukcja mogła runąć, a zaufanie, że władza rzeczywiście chce zmian było mocno ograniczone. Ale był taki moment, obraz, który rozbudzał nadzieję: spokojny Mazowiecki, z poważną lecz otwartą i życzliwą światu twarzą witał się z przedstawicielami delegacji rządowej.
To też był nowy wymiar polityki, wskazanie, że o wszystkich nawet najtrudniejszych sprawach można rozmawiać, że polityka to umiejętność dobrej, skutecznej rozmowy i kompromisu, mądrego wynegocjowanego na uczciwych warunkach. I realizowanego.
To były szalone dni, te dwa miesiące obrad i wszyscy mieli przekonanie, że dzieją się rzeczy wielkie, historyczne. Tadeusz Mazowiecki zawsze miał czas dla dziennikarzy, spokojnie odpowiadał na pytania, nawet te niegrzeczne i agresywne, bo takich również nie brakowało, a może nawet niekiedy przeważały.