Co najmniej 6 kg narkotyków przemycili za kraty strażnicy z więzienia w Płocku. Wpadli, kiedy więzienie wzięto pod lupę, po wrześniowej ucieczce jednego z osadzonych (pisaliśmy o tym w POLITYCE 44). Standardowo po takim wydarzeniu zakład został poddany przeszukaniu generalnemu. Szukano m.in. pilnika, którym uciekinier przepiłował kraty. Znaleziono narkotyki, alkohol, telefony komórkowe. Kapitan Bartłomiej Turbiarz, rzecznik prasowy łódzkiego okręgu więziennictwa, jeszcze kilkanaście dni temu zaprzeczał, że na terenie jednostki znaleziono 13 nielegalnych telefonów komórkowych. Nie kłamał. Bo było ich tylko 9.
Więzienie w Płocku to jeden z kilku najcięższych kryminałów w Polsce. Okazało się, że zakład był ciężki tylko z nazwy. Więźniowie mieli stały dostęp do narkotyków i alkoholu. Strażnicy realizowali również inne zamówienia. Trzeba było tylko mieć na to pieniądze. A strażnicy do tanich nie należeli. Na jednej działce narkotyku stosowali trzykrotną przebitkę. Cena grama amfetaminy dochodziła do 150 zł. W narkotyki zaopatrywali się najprawdopodobniej u swoich niedawnych pensjonariuszy, którzy zdążyli wyjść na wolność. W zakładzie towar rozprowadzali więźniowie. To wśród więźniów nastąpiły pierwsze aresztowania. Centralne Biuro Śledcze na początek zatrzymało siedmiu z nich. Kilka dni temu aresztowania zaczęły się wśród strażników. Na razie zatrzymano trzech, w tym jednego emerytowanego.
Płockie więzienie ma najgorszą reputację w całej Polsce. Po ostatnich aferach zastanawiano się nawet, czy całkiem go nie zamknąć i nie otworzyć na nowo. Ostatecznie stanęło na roszadzie nadzoru pomiędzy więzieniami. Wygląda na to, że roszada będzie głębsza i kolejni strażnicy z Płocka zamienią się z pilnujących w pilnowanych.