Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Andrzej Wajda w polityce: haki, dystans i inwigilacja

Andrzej Wajda i Robert Więckiewicz na planie Andrzej Wajda i Robert Więckiewicz na planie "Człowieka z nadziei". Marcin Makowski / Makufly / materiały prasowe
W nocy ze środy na czwartek w audytorium Kongresu Stanów Zjednoczonych wyświetlony został najnowszy film Andrzeja Wajdy „Człowiek z nadziei”. Rzecz miała wymiar symboliczny z co najmniej dwóch powodów.

Po pierwsze, 24 lata temu, w 1989 roku, dzisiejszy bohater filmu, a wówczas lider „Solidarności” wygłosił swe słynne przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu, co pokazuje zresztą kulminacyjna scena „Człowieka z nadziei”.

Po drugie, jest to kolejny już obraz Wajdy, który obejrzą amerykańscy decydenci. W styczniu 1982 roku, ledwie kilka tygodni po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, w Białym Domu odbyła się projekcja „Człowieka z żelaza”. Świadkowie opowiadają, że film wywarł duże wrażenie na najważniejszym widzu – prezydencie Ronaldzie Reaganie (który jako były aktor znał się na kinie i miał do niego sentyment). Tak się składa, że niedługo potem tenże Ronald Reagan wprowadził surowe sankcje wobec junty gen. Jaruzelskiego.

Przy tej okazji warto pokazać na przykładzie Wajdy na ile sztuka może wpływać na politykę i jak złożone bywają relacje między światem artystów a światem władzy.

Wróg prawicy

Losy twórcy „Człowieka z nadziei” są tu szczególnie wymowne. Przekonaliśmy się o tym, kiedy na potrzeby książki „Andrzej Wajda. Podejrzany” studiowaliśmy archiwa PRL (partii komunistycznej, bezpieki i cenzury) oraz relacje ludzi władzy i kina, a także kiedy rozmawialiśmy z samym reżyserem i czytaliśmy prowadzony przez niego systematycznie od lat dziennik.

Wajdzie przyszło przecież funkcjonować w opresyjnym systemie, a mimo to zrobił w nim kilka filmów, które przyczyniły się do obalenia tego systemu. Równocześnie przez lata był – jak się okazuje – obiektem wszechstronnej inwigilacji służb bezpieczeństwa. Na ile więc – i jak?! – można było wtedy godzić niezależność twórczą, wolność mentalną i zwykłą uczciwość z koniecznością dostosowywania się do realiów państwa realnego socjalizmu?

Co więcej, już w wolnej Polsce, władza także szukała haków na Wajdę. Oto teczki sporządzone na temat twórcy „Człowieka z marmuru” przez PRL-owską bezpiekę analizowała w… kwietniu 1992 roku ekipa ministra Antoniego Macierewicza. Powód może być tylko jeden: zaangażowanie publiczne reżysera nie idące po myśli narodowej prawicy.

A przecież Andrzej Wajda to dziś jedyny – obok Jana Pawła II i właśnie Lecha Wałęsy – Polak, który jest rozpoznawalny niemal na całym świecie. Nic dziwnego, że powstały o nim tysiące artykułów, dziesiątki książek i kilka filmów. Ale wciąż można o wielkim reżyserze powiedzieć coś więcej.

Tyle że to „więcej” w Polsce oznacza często niechęć, by nie rzec – nienawiść. Wajda jest bowiem jednym z głównych negatywnych bohaterów prawicowej publicystyki. Ostatnim pretekstem jest właśnie „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, mający ponoć kreować mit lidera „Solidarności” (sprowadzanego przez krytyków do agenta „Bolka”) kosztem rzeczywistych bohaterów. Sławomir Cenckiewicz pisze: „To film szkodliwy i niebezpieczny ze względu na strukturalny fałsz i kłamstwo, które niesie jego fabuła. To gwałt na prawdzie o wysiłku Polaków walczących z komunizmem, obraza dla takich postaci, jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Krzysztof Wyszkowski, to wreszcie próba wymazania ze świadomości historycznej roli wiary katolickiej i Kościoła w walce o wolność i suwerenność narodową”.

W istocie zarzuty sięgają głębiej. Prawicowi krytycy – chociażby Krzysztof Kłopotowski – twierdzą mianowicie, że Wajda za czasów PRL w gruncie rzeczy kolaborował z władzą i już wtedy swoimi filmami wypaczał rodzimą historię, demoralizując rodaków. Wtedy miał to czynić obalając wielkie narodowy mity konstytuujące rzekomo polską tożsamość.

Mit armii Września’39, walczącej z hitlerowskim najazdem jak równy z równym (w podtekście: gdyby nie cios w plecy 17 września, kampania potoczyłaby się inaczej). Mit radosnych AK-owców, z dumą ginących w pełnym słońcu na barykadach powstania warszawskiego. Mit żołnierzy antykomunistycznego podziemia, dziś zwanych „wyklętymi”, którzy chcieli walczyć po zakończeniu wojny, aż po swą śmierć. Mit Polaków zawsze szlachetnie walczących o wolność „waszą i naszą” i niosących radość innym narodom. Mit Polaków – jeńców obozów koncentracyjnych, których cierpienie uszlachetniało i którzy nigdy nie zniżyliby się do postaw niegodnych.

A Wajda w zamian mówił: nie, we wrześniu 39 byliśmy śmiesznie słabi („Lotna”). Nie, powstanie warszawskie było tragedią dziejącą się w mroku i lęku („Kanał”). Nie, młodzi ludzie po zakończeniu wojny chcieli w końcu spokojnie żyć („Popiół i diament”). Nie, nasze wojska też potrafiły hańbiąco zachowywać się w czasach konfliktów („Popioły”). Nie, cierpienie obozowe nie uszlachetnia („Krajobraz po bitwie”).

Tego bogoojczyźniani ideolodzy do dziś nie mogą znieść. Pisze Tomasz Łysiak, publicysta m.in. tygodnika „W Sieci”: „W kolejnych filmach Andrzeja Wajdy widać ten sam trop intencji historiozoficznej – to ciągła krytyka polskiego »szaleństwa«, dążeń wolnościowych i narodowościowych. Posunięta czasem do granic: w filmie »Lotna« polscy ułani jak idioci walą szablami w niemieckie czołgi; w »Kanale« powstańcy dosłownie i moralnie nurzają się w szambie; w »Popiele i diamencie« patrioci z AK stają się mordercami, których do zbrodni pcha fatalizm wynikający z ich mentalnego skrzywienia. Jakby polskość była chorobą, z której należy się leczyć”.

Ciekawe, że w tej dzisiejszej prawicowej krytyce widać kontynuację nacjonalistycznych ataków epoki Gomułki, gdy na ekrany trafiły Popioły, a pułkownik Załuski, guru ówczesnych „prawdziwych Polaków” i autor „Siedmiu polskich grzechów głównych” tak atakował Wajdę w nacjonalistycznym „Ekranie”: „Ani subtelności, ani zrozumienia człowieka, ani złożoności postaw, ani ciepła w ukazaniu kraju i ludzi, i tej osobliwej nuty w oskarżeniach, którą daje ból własnego serca.”

Ale jeszcze ciekawsze jest to, że współczesne ataki na reżysera – tak silnie ujawniające się przy filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei” – w gruncie rzeczy rażą niekonsekwencją. Bowiem twórczość Andrzeja Wajdy po roku 1989 wyraźnie zmieniła swój charakter. To nie tyle jest nieustanne rozdrapywanie ran polskości, by zabliźniły się błoną podłości, lecz właśnie budowanie patriotycznego wzorca, współczesnego mitu, edukacyjnego modelu polskiej historii. Taki jest „Pan Tadeusz”, „Katyń” czy „Wałęsa”, nie przez przypadek wszak niosący już w tytule przesłanie nadziei.

Można powiedzieć, że twórca (w sposób przemyślany lub intuicyjny, rzecz to drugorzędna) w warunkach cenzury nie pozwalającej mówić prawdy o faktach, wychowywał Polaków ucząc ich dystansu do samych siebie. Kiedy cenzura padła, pozwala Polakom zobaczyć – jasne, w artystyczny sposób – ich historię w jej wielkości.

Dlaczego zatem szkodzi to prawicowej krytyce? Odpowiedź jest prosta – bo wśród bohaterów Wajdy są ludzie, których prawica odrzuca z politycznych powodów: Wałęsa. Michnik czy Geremek.

I tak to zamiast krytyki mamy faryzeizm wyznawców potocznie pojmowanej polityki historycznej: swoje podejście do przeszłości uzależniają od aktualnych decyzji politycznych.

Dzieło ważniejsze niż symbole

Tymczasem ciekawszym polem do debaty na temat postawy Wajdy w epoce PRL mogłoby być jego zetknięcie z władzą. To zresztą odwieczny problem kultury: jak artysta, siłą rzeczy uzależniony od mecenasów, ma się zachowywać wobec opresywnych władców, którzy w dodatku oczekują wypełniania przez niego politycznych zamówień.

Wajdzie doskonale udaje się zachować chybotliwą równowagę w tej sytuacji, a kilka związanych z tym przypadków, nie było dotąd znanych. Są zaś na tyle pouczające, że warte opisania.

Oto sytuacja odtworzona ze sporządzonych przez PRL-owską bezpiekę dokumentów.

Jest jesień 1969 roku. Wciąż jeszcze żywa jest pamięć o stłumieniu przez ekipę Gomułki studenckich protestów przeciwko zakazowi inscenizacji mickiewiczowskich „Dziadów”. Z więzień wychodzą właśnie skazani młodzi opozycjoniści. Naturalnie mają wilczy bilet i nie mogą kontynuować studiów. Wajda tymczasem rozpoczyna zdjęcia do „Krajobrazu po bitwie” – pierwszego filmu opartego na obozowych opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Scenariusz dotyczy ponadczasowego tematu człowieczej kondycji moralnej w sytuacjach skrajnych, ale też jest alegorią ówczesnej Polski, bo opowiada o zadziwiającej podatności rodaków na antysemicką retorykę. Nagle bezpieka żąda nakręconych już taśm. Ale nie chodzi jej o wymowę filmu, lecz o… występujących w nim statystów. Ktoś bowiem doniósł, że wśród nich byli Barbara Toruńczyk, Jan Lityński i Adam Michnik – liderzy buntu Marca’68.

Faktycznie: Andrzej Titkow, będący drugim reżyserem u Wajdy, postanowił pomóc represjonowanym. Oto dał im zarobić na filmowym planie. Zrobił to jednak za plecami reżysera, który, zdenerwowany, natychmiast zwolnił asystenta – i to pomimo to, że SB nie znalazła żadnego ujęcia z udziałem trojga młodych wrogów systemu.

Reakcja ta mogłaby się wydawać komuś co najmniej przesadzona.

Ale Wajda tłumaczy nam racjonalnie: „Uznałem, że nie wolno tak postępować. Angażując ich naraził film (…). Nie byłem przeciwko temu, żeby im pomóc, tylko poszukałbym na to jakiegoś innego sposobu. W każdym razie nie można było użyć w tym celu właśnie tego filmu, bo to był film szczególny”.

Albo przypadek podobny, acz jeszcze mocniejszy.

Oto w kilka lat później jedną z form presji na władze stają się listy otwarte podpisywane m.in. przez ludzi kultury. Na początku 1977 roku apel o zbadanie nadużyć popełnionych przez milicję i wymiar sprawiedliwości wobec robotników demonstrujących w Radomiu i Ursusie podpisuje także kilku wybitnych aktorów – wśród nich Daniel Olbrychski, będący u szczytu kariery m.in. dzięki rolom w filmach Wajdy. Aktor proponuje reżyserowi, aby też złożył swój podpis. Ten jednak odmawia. I, jak wynika z raportu donosiciela, argumentuje: „Ty podpisuj list, ja nie mogę tego zrobić, bo by mi wstrzymali »Człowieka z marmuru«, a ja tym filmem zdziałam więcej niż podpisem”.

I znowu: ten film rzeczywiście będzie bombą o wielkiej sile rażenia – co przyzna zarówno bezpieka, jak partia.

Właśnie taka postawa, wedle której dzieło jest wartością wyższą niż symbole i gesty – przyświeca reżyserowi mu przez cały okres PRL. (Na marginesie: te same teczki Służby Bezpieczeństwa potwierdzają, że Wajda od połowy lat siedemdziesiątych wspierał finansowo opozycję demokratyczną).

Zresztą właśnie powstanie „Człowieka z marmuru” i reakcja nań Polaków jest jednym z głównych powodów uznania Wajdy w połowie 1977 roku za wroga systemu, założenia mu przez SB tzw. sprawy operacyjnego rozpracowania, potocznie zwanej „teczką” i rozpoczęcia przeciwko niemu szeroko zakrojonej inwigilacji.

To, jakie formy ona przybierała, jest tematem na osobną – czasami groteskową, czasem przerażającą – opowieść. Dość wspomnieć, że same tylko akta bezpieki na temat Wajdy liczą ponad tysiąc stron.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną