Wyniki majowych eurowyborów (po 2,5 latach bez wielkich kampanii wyborczych) będą testem na skuteczność partyjnych liderów i mogą znacząco wpłynąć na rozstrzygnięcia w kilku kolejnych wyborach krajowych w Polsce – dodać partyjnym elektoratom animuszu lub pogrążyć je w beznadziei. Kilka miesięcy po nich odbędą się wybory samorządowe, a w 2015 r. – prezydenckie i parlamentarne. Dlatego tematem numer jeden w partiach jest teraz strategia na eurokampanię. Chętnych na przeprowadzkę do Brukseli nie brakuje. – W Sejmie jest sporo posłów, którzy intensywnie uczą się angielskiego – mówi jeden z parlamentarzystów. Niektórych kuszą eurodiety i ryczałty (europoseł może dostać na rękę miesięcznie ponad 45 tys. zł), a wielu traktuje Brukselę jako opcję ratunkową przed porażką w wyborach parlamentarnych w 2015 r.
Strategie wyborcze
Politycy Platformy Obywatelskiej zajmują dziś 24 eurofotele (na 25 zdobytych w 2009 r.). W partii mówi się, że jeśli w maju PO zdobędzie więcej niż 17 mandatów, to będzie sukces, jeśli mniej niż 12 – wielki dramat. A spadające notowania partii i rządu nie nastrajają optymistycznie.
Na początku grudnia, na świątecznym przyjęciu u ambasadora Belgii w Brukseli, Michał Boni sprawiał wrażenie, jakby już był europosłem, ale przed nim dopiero trudny bój na Mazowszu. Tu o mandat powalczy też Dariusz Rosati, poseł pierwszej polskiej kadencji w PE. Nie cichną plotki na temat startu ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, który ma zostać liderem szczecińskiej listy, skąd pochodzi. W tym okręgu miejsce zwolnił Artur Zasada, były europoseł PO, który wspiera teraz Jarosława Gowina. Na Pomorzu najpewniej do wzięcia będzie też mandat po Sławomirze Nitrasie, którego zawsze bardziej pociągała polityka krajowa.
Miejsce na liście PO szykowane jest też dla zwolnionych w listopadzie ministrów: Joanny Muchy w Lublinie i Barbary Kudryckiej w Olsztynie. Brukselska ewakuacja ministrów będzie pewnie źródłem kolejnych partyjnych konfliktów. Chociażby start Kudryckiej zagraża reelekcji Krzysztofa Liska z tego samego okręgu, który do Brukseli ściągnął swoją rodzinę i nie ma ochoty znów fundować jej życiowych rewolucji. Być może, ze względu na dobre relacje z Tuskiem, dostanie pewne miejsce w innym okręgu. Liderem listy w Wielkopolsce, wbrew wcześniejszym plotkom, nie będzie Hanna Suchocka. – Po powrocie z placówki w Watykanie chce trochę pomieszkać w Polsce. Nie udało się nam jej namówić do kandydowania – mówi polityk PO.
Choć relacje premiera z Jerzym Buzkiem są ostatnio dość napięte, to Tusk zrobi wszystko, aby zatrzymać byłego szefa PE na listach. W poprzednich eurowyborach zdobył dla PO ponad 5 proc. wszystkich głosów oddanych na partię. Za Buzkiem stoi ordynacja do PE, która została tak pomyślana, że dobry wynik jednego kandydata ciągnie do góry całą partię. Były premier to także godny przeciwnik dla PiS, kojarzony z prawym, zwichniętym ostatnio skrzydłem PO.
Jarosław Kaczyński, układając listy wyborcze, kieruje się strategią: wystawiamy najwierniejszych. Cóż z tego, skoro Prawo i Sprawiedliwość z 15 euromandatów zdobytych w 2009 r. do dziś zachowało jedynie 6. Wiele ówczesnych gwiazd PiS (m.in. Zbigniew Ziobro, Tadeusz Cymański, Jacek Kurski, Paweł Kowal, Marek Migalski) z europejskiego dystansu dość krytycznie spojrzało na partię matkę i zmieniło barwy. Z obecnie najwierniejszych na pewno wystartują: Ryszard Legutko, Tomasz Poręba, Ryszard Czarnecki i Janusz Wojciechowski. W szranki ze Zbigniewem Ziobrą (dziś SP) w Małopolsce stanie Andrzej Duda, którego Ziobro wprowadzał do polityki. – Kiedy wyszły na jaw problemy z oświadczeniem majątkowym Adama Hofmana, Duda został rzecznikiem prasowym właśnie po to, aby wypromować go przed wyborami do PE – mówi jeden z posłów PiS. Ale Hofman już wrócił i Duda musi się lansować w inny sposób.
O euromandat powalczą też najwierniejsi z wiernych (z tzw. zakonu niegdysiejszego Porozumienia Centrum): Wojciech Jasiński, Krzysztof Jurgiel i Adam Lipiński. Startować chcą też Anna Fotyga i Zbigniew Kuźmiuk, którzy mają już w życiorysie europarlamentarne doświadczenie. Dla zachowania dobrych relacji z o. Tadeuszem Rydzykiem prezes Kaczyński ma wciągnąć na listy byłą europosłankę LPR Urszulę Krupę. Nie ustają spekulacje na temat startu prof. Piotra Glińskiego (technicznego premiera). To byłby ukłon w stronę warszawskiego, centrowego elektoratu, choć dyżurny kandydat PiS na wszystkie możliwe stanowiska zaprzecza tym pogłoskom.
Choć PiS w wielu krajowych sondażach ma przewagę nad PO, to w tych eurowyborczych Platforma depcze mu po piętach. O ból głowy Kaczyńskiego przyprawia też liczna konkurencja po prawej stronie. PiS będzie miał tu przeciwko sobie nie tylko proeuropejskich gowinowców, eurosceptycznych ziobrystów, ale też antyunijne: Nową Prawicę Korwin-Mikkego i prawdopodobnie Ruch Narodowy (Młodzież Wszechpolska i ONR). Dlatego Jarosław Kaczyński, aby nie stracić antyunijnego elektoratu, nie odciął się kategorycznie od posłanki Krystyny Pawłowicz, która unijną flagę nazwała niedawno szmatą. Z pewnością będzie też unikał rozmowy na temat przyszłości UE, ale skoncentruje całą kampanijną uwagę na tym, że jest jedyną silną opozycją wobec rządu.
Eurowybory mogą ostatecznie rozstrzygnąć walkę o przywództwo na lewicy między Januszem Palikotem i Leszkiem Millerem. Sondaże dają zdecydowaną przewagę Sojuszowi Lewicy Demokratycznej – 17 proc. Leszek Miller ma w swoim arsenale znane nazwiska i już zapowiedział, że zdecydowana większość z tych, którzy zdobyli mandaty (7) dla Sojuszu w poprzednim rozdaniu (Joanna Senyszyn, Lidia Geringer de Oedenberg, Adam Gierek, Janusz Zemke, Bogusław Liberadzki i Wojciech Olejniczak), ma zapewnione jedynki w tych najbliższych. Nie dotyczy to Marka Siwca, który odszedł do Twojego Ruchu. Kłopot może mieć Grzegorz Napieralski, który sejmowe korytarze chętnie zamieniłby na europejskie, ale z jego okręgu, zgodnie z obietnicą Millera, pierwsze miejsce należy się Bogusławowi Liberadzkiemu. Józef Oleksy chce walczyć o mandat w Małopolsce.
Jeśli chodzi o Europę Plus, to wszystko zależy od Aleksandra Kwaśniewskiego. Jeśli wystartuje z tej listy, to pomoże tej koalicji zdobyć kilka mandatów. – Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że już zrezygnował, więc Europie Plus, czyli tak naprawdę Twojemu Ruchowi, trudno będzie przekroczyć próg wyborczy – mówi prominentny polityk lewicy.
To właśnie startu Kwaśniewskiego w stolicy najbardziej obawiała się PO, bo Danucie Hübner (warszawska jedynka Platformy w poprzednich wyborach – 311 tys. głosów), byłej szefowej kancelarii Kwaśniewskiego, trudno byłoby rywalizować z byłym przełożonym. Listę Europy Plus na Śląsku najpewniej pociągnie senator Kazimierz Kutz. W zamian chce, by Europa Plus poparła postulaty związane z tożsamością Śląska.
Tylko w Polskim Stronnictwie Ludowym (które zachowało przez całą kadencję swoje 4 euromandaty) ze świecą szukać chętnych na przeprowadzkę do Brukseli. Naczelny Komitet Wykonawczy PSL zdecydował, że wszyscy posłowie spod zielonego szyldu mają obowiązek startować w maju do europarlamentu w roli lokomotyw (po ewentualnym wyborze mogą się zrzec którejś z funkcji). Janusz Piechociński mówi otwarcie, że kto nie zaangażuje się w tę kampanię, pożegna się z dobrym miejscem na listach w wyborach samorządowych i parlamentarnych. Jednak politycy Stronnictwa nie mają ochoty wydawać pieniędzy na kampanię, w której raczej nie mają wielkich szans. Uchwały władz PSL nie zamierzają wykonywać ani Waldemar Pawlak, ani szef klubu parlamentarnego Jan Bury. – Bardzo nam jednak zależy na reelekcji Jarosława Kalinowskiego, którego głos bardzo się liczy w komisji rolnictwa – mówi w Brukseli doradca największej frakcji w europarlamencie EPP (European People’s Party – Europejska Partia Ludowa).
Kandydat idealny
W 2009 r. Polacy wysłali do Parlamentu Europejskiego 51 przedstawicieli. Pół roku przed końcem kadencji pytamy polskich urzędników w Brukseli, ilu z nich rzeczywiście dobrze pracuje? – Myślę, że mamy tylko 25 eurodeputowanych, a reszta to zmarnowany mandat, ludzie nieprzygotowani do tej pracy, którzy nie chcieli się niczego nauczyć – mówi osoba ze Stałego Przedstawicielstwa RP przy UE w Brukseli. Na co więc powinni zwrócić uwagę partyjni liderzy przy układaniu list wyborczych? – Przepustką na listę wyborczą powinna być dobra znajomość angielskiego. Ponad połowa polskich europosłów mówi tylko w ojczystym języku – mówi doradca europosłów z PO i PSL. Obrady parlamentu są tłumaczone na języki wszystkich krajów Unii, ale wiele decyzji wykuwa się poza salą. To właśnie kontakty kuluarowe z innymi eurodeputowanymi, instytucjami unijnymi i lobbystami są przepustką do skutecznej działalności w Brukseli.
Ewa Modrzejewska z serwisu MamPrawoWiedzieć.pl, która przed wyborami pyta w specjalnych kwestionariuszach wszystkich kandydatów m.in. o ich motywacje polityczne, poglądy, znajomość zagadnień europejskich, mówi, że komitety wyborcze obowiązkowo powinny wymagać od kandydatów do PE znajomości języka angielskiego.
Równie ważne jest to, w jakich komisjach europarlamentarnych pracują. Europosłowie mają wpływ na 90 proc. przepisów tworzonych przez Unię, co daje około połowy przepisów obowiązujących w państwach członkowskich. – Decydujemy o sprawach, które w bardzo bezpośredni sposób dotyczą obywateli, na przykład, ile będziemy płacić za roaming czy jak jest oznakowane jedzenie – mówi Róża Thun (PO), która razem z trzema innymi polskimi eurodeputowanymi pracuje w parlamentarnej komisji rynku wewnętrznego. Niestety, w komisjach, które tworzą najwięcej prawa (gospodarka i waluta; rynek wewnętrzny; środowisko i ochrona zdrowia; prawa obywateli Unii), Polacy nie są silnie reprezentowani (tylko od trzech do sześciu europosłów). Natomiast w komisji spraw zagranicznych PE zasiadło aż 15 Polaków, ale wypracowała ona niespełna jeden procent całego prawa, które w tej kadencji przeszło przez PE. – Niektórzy myśleli, że w tej komisji najwięcej się podróżuje i dlatego tak licznie się do niej zapisali – mówi jedna z europosłanek PO.
Urzędnicy UE podkreślają, że do Brukseli warto wysłać ludzi doświadczonych, z mocną pozycją w swojej grupie politycznej, którzy nie będą tracić pierwszych kilku miesięcy na poznawanie korytarzy i specyfiki parlamentu. – To dobry kapitał na kolejną, skuteczną kadencję – mówi Andrzej Celiński, zastępca rzecznika prasowego Stałego Przedstawicielstwa RP.
Obserwatorzy europejskiej polityki zauważają, że najbardziej skuteczni w PE są Niemcy, którzy w swojej delegacji dokonują raczej kosmetycznych zmian. Natomiast Włosi, którzy co pięć lat wymieniają prawie cały europoselski skład, wciąż nie mogą znaleźć dla siebie miejsca. W tym kontekście nieoficjalna zapowiedź Donalda Tuska, że politycy PO będą mogli spędzić w Brukseli tylko dwie kadencje, byłaby zabójcza dla skutecznej reprezentacji. – Mam wrażenie, że premierowi chodziło o to, by z parlamentem pożegnał się Jacek Saryusz-Wolski, z którym nie jest już premierowi po drodze. Jeśli jednak ta zasada wejdzie w życie, to podobno mają być od niej jakieś wyjątki – mówi europoseł PO. Na pewno miałyby dotyczyć Jerzego Buzka, Róży Thun i Jacka Protasiewicza.
Według ostatnich badań TNS Polska, wykonanych na zlecenie Instytutu Spraw Publicznych, to Jerzy Buzek jest najbardziej znanym w kraju polskim europosłem. – Drugi najbardziej rozpoznawalny to Zbigniew Ziobro, a trzeci Jacek Kurski. Jednak obaj są kojarzeni najprawdopodobniej z częstych występów w polskich mediach na tematy krajowe i sporów międzypartyjnych – mówi Aleksander Fuksiewicz z ISP. Krajowe gwiazdy medialne z reguły gasną w Brukseli, a już szczególnie wtedy, gdy zasiadają w najmniejszych – jak ziobryści – frakcjach parlamentarnych. Pozycja polityczna grupy w PE ma ogromny wpływ na skuteczną działalność w PE. Europosłowie z dużych frakcji (PO, PSL – Europejska Partia Ludowa, SLD – Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów) mają szanse na przedstawianie sprawozdań w imieniu grupy politycznej. Poseł sprawozdawca zbiera opinie, uzgadnia przepisy, przygotowuje projekt do głosowania, negocjuje z Komisją Europejską i Radą Europejską.
Wiosna eurosceptyków
W skali kontynentu najbardziej istotny jest fakt, że na majowych wyborach – bardziej niż na poprzednich w 2009 r. – będzie ciążył kryzys gospodarczy i jego liczne piętna. Unia zmaga się z reperkusjami spowolnienia, w tym zadłużeniem państw, bezrobociem młodych i niepewnymi perspektywami ekonomicznymi. Wielu mieszkańcom Unii żyje się po prostu gorzej i, jak zauważają w swoim raporcie Corina Stratulat i Janis A. Emmanouilidis z brukselskiego think tanku European Policy Center, łatwo dochodzą do wniosku, że to Unia jest źródłem problemu, a nie sposobem na przywrócenie prosperity. Dlatego w maju spora część z 300 mln uprawnionych do głosowania obywateli da wyraz niezadowoleniu i skieruje do europarlamentu liczne grono polityków, mówiąc oględnie, niechętnych dalszej integracji.
Sondaże poparcia dla partii politycznych w 28 krajach wskazują, że eurosceptycy zdobędą od 90 do 190 miejsc. Oznacza to, że nawet jedną czwartą miejsc w Parlamencie mogą zajmować przedstawiciele ugrupowań wrogo nastawionych m.in. do imigracji i wspólnej waluty. Na czele pochodu eurosceptyków idzie radykalnie prawicowa para, szefowa francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen pod rękę z Geertem Wildersem, liderem holenderskiej Partii Wolności. W połowie listopada w Hadze zawiązali sojusz z podobnymi partiami z kilku innych krajów, w tym z włoską Ligą Północną, który miałby stać się fundamentem nowej radykalnej frakcji w najbardziej eurosceptycznym Parlamencie Europejskim w historii. Gdyby powstała, może liczyć na szereg przywilejów należnych w PE podobnym grupom, np. dostałaby więcej czasu na mównicy.
Zaniepokojonych postępami eurosceptyków może pocieszą rachuby, że nowa frakcja osłabi już istniejącą, 32-miejscową grupę Europa Wolności i Demokracji, w której prym wiedzie brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Na dodatek jest wysoce prawdopodobne, że eurosceptykom trudno będzie uzgodnić wspólne stanowisko w wielu sprawach, bo zbyt wiele ich różni, choćby w poglądach na sferę obyczajową. Większość z nich będzie też bardziej zainteresowana zdobywaniem punktów na krajowym podwórku niż żmudnym poszukiwaniem sprzymierzeńców w Brukseli i Strasburgu. Stąd prognozy, że Le Pen i Wilders patronują inicjatywie, która wcześniej niż później powtórzy los nacjonalistycznej i efemerycznej grupy Tożsamość, Tradycja, Suwerenność, która w 2007 r. przetrwała ledwie 10 miesięcy i rozpadła się w wyniku kłótni tworzących ją posłów.
***
Zasady eurowyborcze
• Traktat lizboński, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 r., ustanowił kilka nowych reguł dotyczących Parlamentu Europejskiego: maksymalna liczba deputowanych to 750 plus przewodniczący, maksymalna liczba deputowanych z danego kraju to 96, a minimalna to 6 (Cypr, Estonia, Luksemburg, Malta). Z Polski – 51. Im większa jest populacja danego państwa członkowskiego, tym więcej powinno mieć ono reprezentantów w PE, ale im mniejsza jest populacja kraju, tym więcej ma on deputowanych na osobę. Zgodnie z traktatem Parlament „pełni, wspólnie z Radą, funkcje prawodawczą i budżetową. Pełni funkcje kontroli politycznej i konsultacyjne zgodnie z warunkami przewidzianymi w Traktatach”.
• Posłowie do PE zrzeszają się w grupach politycznych (w kadencji 2009–14 istnieje 7 grup). Posłowie wybierają grupę, która ma podobne poglądy polityczne i podziela cele i postawy ich partii krajowej. W maju 2013 r. posłowie z komisji do spraw konstytucyjnych PE zaproponowali, by na kartach do głosowania przy każdej narodowej partii znalazła się nazwa i logo europejskiej rodziny politycznej, do której krajowa partia należy. Do tej pory żadne z państw członkowskich nie przystało na to.
• Przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego na kadencję 2014–19 obywatele Unii Europejskiej będą wybierać między 22 a 25 maja. W Polsce – 25 maja.
Kalendarium najważniejszych etapów: do 24 lutego – zarządzenie wyborów; do 5 kwietnia – rejestracja komitetów i start kampanii; do 15 kwietnia – rejestracja list;do 10–23 maja – bezpłatna kampania w mediach.
• W każdym państwie obowiązuje zasada, że kandydat musi być obywatelem UE. Minimalny wiek kandydata na posła to w większości krajów 18 lub 21 lat (tak w Polsce), ale we Włoszech i na Cyprze – 25 lat.
• W Polsce jest 13 okręgów wyborczych. Aby zarejestrować listę, trzeba zebrać 10 tys. podpisów poparcia. Na liście okręgowej musi znaleźć się przynajmniej 5 kandydatów, ale nie więcej niż 10.
• Procedury wyborcze różnią się pomiędzy poszczególnymi krajami. Jedynie równouprawnienie płci i tajność głosowania muszą być zapewnione we wszystkich 28 państwach członkowskich.
• Ogłoszenie wyników w obwodzie wyborczym nie może nastąpić przed zakończeniem głosowania w innych państwach członkowskich Unii Europejskiej.
• Rosnące od trzech dekad kompetencje PE nie przekładają się na frekwencję wyborczą. W pierwszych bezpośrednich wyborach w 1979 r. do urn poszło 63 proc. obywateli z 9 państw, ale później za każdym razem coraz mniej. Poniżej 50 proc. – w 1999 r., w 2009 r. – 43,2 proc. w skali całej Unii i jedynie 23,5 proc. w Polsce – jeszcze mniej chętnie głosowali Litwini i Słowacy.
• Zawikłana architektura ustroju Unii zapewne nie pomaga obywatelom połapać się, że po 2014 r. możliwości europosłów znów rosną. Zgodnie z traktatem lizbońskim PE m.in. wybierze przewodniczącego Komisji, rządu Unii. Kandydatów na ten urząd wskażą przywódcy unijnych państw, czyli Rada Europejska, a będą typować spośród przywódców europejskich partii politycznych. Ci zaś powinni brać czynny udział w kampanii wyborczej prowadzonej w całej „28” i przedstawiać swoje pomysły na kierowanie Komisją.