„GW” ujawniła, że na polecenie sądu prokuratura nadal będzie badać sprawę nielegalnego wyprowadzenia bazy danych agentów dawnej WSI. Ale jest wątpliwe, czy to śledztwo wskaże podejrzanych o złamanie zasad tajności, bo przecież już raz prokuratura umorzyła sprawę z powodu „niskiej szkodliwości czynu”.
Zabawa agentami WSI, wbrew poprzedniej opinii prokuratora, jest jednak wysoce szkodliwa. Dane współpracowników tajnej służby w każdym państwie świata są najbardziej chronioną tajemnicą. Ich nazwiska i operacje, w których uczestniczyli, nie mogą wpaść w niepowołane ręce. Każdy wyciek informacji to zagrożenie dla ich życia ale i bezpieczeństwa państwa.
Wszędzie, tylko nie w Polsce, o czym dowodzi działalność komisji likwidacyjnej i weryfikacyjnej WSI. W tzw. raporcie Macierewicza ujawniono kilkadziesiąt nazwisk oficerów WSI i współpracowników tej instytucji. Dla obcych wywiadów raport był znakomitym źródłem wiedzy o funkcjonowaniu polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego: opisywał tajne operacje i ujawniał, kto je prowadził. Naraził na śmiertelne konsekwencje obywateli innych państw (głównie z Afganistanu, Iraku, Syrii, Libanu oraz państw byłego ZSRR) współpracujących z oficerami WSI. Z tego tytułu nikogo nie oskarżono o złamanie gryfu tajności, a wątek odpowiedzialności Antoniego Macierewicza prokuratura umorzyła, bo uznała, że stojąc na czele komisji ds. WSI i pisząc swój raport nie był funkcjonariuszem publicznym. Jak to pogodzić z faktem, że pełnił wtedy funkcję wiceministra MON, prokurator nie wyjaśnił.
O tym, że po wyborach w 2007 r. cała dokumentacja z likwidacji WSI trafiła do podlegającego prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu BBN, bo tam przeniosła się komisja weryfikacyjna kierowana wówczas przez Jana Olszewskiego, wiedziano już od samego początku.