O święta obłudo! O, błogosławiona ignorancjo! W kraju, w którym nie więcej niż setka osób zna się tyle o ile na etyce, eter od lat rozpala dyskusja o lekcjach etyki w szkole. Eter albo raczej opary absurdu, bo podobnego stężenia głupstw próżno szukać w historii najnowszej polskiej hucpy.
Wszystko zaczęło się od słusznie minionego ministra edukacji Romana Giertycha, który na wezwanie pewnego biskupa ogłosił, że etyka w szkole jednak będzie. Natomiast najnowsza premiera w teatrzyku Zielona Gęś to propozycja rozporządzenia nakazującego (w odpowiedzi na wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu) organizowanie etyki nawet dla jednego chętnego ucznia. Jako rzadki ptak – etyk z krwi i kości – zanoszę w ministerialne progi błaganie o krótkie posłuchanie. Plis, Pani Minister, proszę zakonotować kilka prostych rzeczy, które są oczywiste dla każdego z naszej złotej setki.
Alternatywa religia–etyka jest nonsensem żerującym na ignorancji. Bo ludziom wydaje się, że na religii uczą moralności i na etyce chyba też… Wykorzystał to Kościół, promując obowiązek wyboru między tymi przedmiotami, dzięki czemu osiąga dwa cele: uzyskuje dla lekcji religii wyższy status przedmiotu „alternatywnie obowiązkowego” oraz otwiera pole do przejmowania przez Kościół części rynku lekcji etyki poprzez obsadzanie w roli nauczycieli tego przedmiotu katechetów bądź osób po kursach w uczelniach katolickich. Będą oni, owszem, uczyć o różnych koncepcjach etycznych, ale zawsze na końcu wyjaśni się, która z nich jest jedynie słuszna…