Można było wręcz odnieść wrażenie, że posłowie, którzy rzeczywiście zjechali do stolicy błyskawicznie, odprawiają coś na kształt rutynowego spektaklu. Projekt uchwały pisano w ostatniej chwili, nie mieli go nawet ci, którzy wołali o dodatkowe, „nadzwyczajne” posiedzenie, choć niczego takiego regulamin sejmowy nie przewiduje. Bazowy tekst rezolucji przygotowało jedynie Prawo i Sprawiedliwość i wiadomo było, że trzeba będzie go zmieniać. Nie wypadało przecież wzywać rządu do bardziej zdecydowanego działania, skoro już wcześniej opozycja politykę rządu akceptowała. Ożywienie na sali wywołało głównie to, że w imieniu Platformy przemówił Grzegorz Schetyna, który dobry tekst wygłosił jednak słabo, dowodząc po raz kolejny, że nie jest wybitnym mówcą. Nowym elementem stał się więc tylko apel do parlamentów innych państw, aby się nieco bardziej postarały w popieraniu ukraińskich dążeń i poszły naszym śladem. Na razie nie słychać, by poszły.
W takich momentach, kiedy trzeba działać błyskawicznie, parlamentarne debaty i przyjmowane uchwały mają wymiar symboliczny. Ważniejsza jest władza wykonawcza. I ona się hartowała, poczynając od studzenia rozgrzanej postulatami opozycji. Wystarczy sięgnąć pamięcią kilka dni wstecz, do owej dramatycznej niedzieli, kiedy zaczęła się tzw. druga wojna krymska, a w Kancelarii premiera zasiadło szerokie grono polityków i ekspertów. Czegóż to nie domagano się przed posiedzeniem!? Natychmiast przyjąć Ukrainę do NATO. Przycisnąć sojuszników argumentem, że przelewaliśmy krew w Afganistanie. Natychmiast przyjąć Ukrainę do Unii Europejskiej, tworząc Europę „trzeciej prędkości” (choć trudno objaśnić, na czym ów dziwny twór miałby polegać).