Po prawie pięciu latach funkcjonowania przesłuchań za pomocą wideokonferencji okazało się, że system się nie przyjął. Choć wydano na niego ponad 7 mln zł, to w ciągu czterech lat sądy w całej Polsce przeprowadziły zaledwie 175 takich przesłuchań. Początkowo zakładano, że będzie ich kilkaset rocznie.
Jednym z największych biur podróży w Polsce jest Służba Więzienna. Co roku pomiędzy zakładami karnymi odbywa się gigantyczna migracja aresztowanych i skazanych. Sporo osób podróżuje na zaproszenie sądu, który skazanego w jednym procesie chce jeszcze przesłuchać w sprawie innego przestępstwa. Często popełnionego na drugim końcu kraju. Żeby ukrócić te wycieczki i ograniczyć koszty, które liczone są w milionach złotych, w 2010 r. zaczęto wprowadzać system wideokonferencji. 21 zakładów karnych wyposażono w multimedialne sale i połączono je informatycznym systemem z 387 salami rozpraw w 45 różnych sądach. Dzięki temu świadek odsiadujący wyrok nie musiał być nigdzie konwojowany. Sąd przeprowadzał przesłuchanie na monitorze. – Chodziło szczególnie o te przypadki, kiedy takie przesłuchanie było proceduralną formalnością albo nie miało kluczowego znaczenia dla sprawy – wspomina jeden z pomysłodawców wprowadzenia tego rozwiązania. Przesłuchanie na odległość zapisano nawet w Kodeksie postępowania karnego.
Do sędziów argument ekonomiczny jakoś nie przemówił. I przeważnie wolą po staremu ściągać świadka, nawet jeśli wiadomo, że całe jego zeznanie ograniczy się do kilku słów: nie zmieniam swoich wcześniejszych zeznań. – Przesłuchanie świadka przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających przeprowadzenie tej czynności na odległość jest suwerenną decyzją sądu, na którą ani minister sprawiedliwości, ani prezes sądu nie mają wpływu – mówi Patrycja Loose, rzecznik prasowy ministra sprawiedliwości.