Wybory rozstrzygną, kto konkretnie, z jakim dorobkiem, wykształceniem, kindersztubą trafi do europarlamentu, z czym tam Polacy będą kojarzeni. Kiedy Unia wciąż znajduje się w kryzysie, w dodatku musi się zmierzyć z ekspansjonizmem Rosji, szczególnie potrzeba tam rozsądnych, umiarkowanych i sprawnych osób. I po drugie: to będą pierwsze ogólnopolskie wybory od 2011 r. Przez trzy ostatnie lata walka toczyła się w sondażach, a politycy wielokrotnie powtarzali, że czekają na „jedyny prawdziwy sondaż, czyli wybory”. Wygrana w nich, nawet o włos, da zwycięzcy psychologiczną przewagę i napęd przed kolejnymi elekcjami. Przegrana Platformy doda wiatru PiS, bo przerwie złą passę tej partii, wygrana zaś Tuska będzie oznaczać siódmą z rzędu porażkę wyborczą Kaczyńskiego. Znaczenie takiego „sprawdzam” po tak długiej wyborczej abstynencji daleko wykracza więc poza ścisłe meritum, czyli wysłanie polskiej reprezentacji do Brukseli i Strasburga.
Znużenie elektoratu można jednak zrozumieć. W Polsce po raz kolejny, już bez mała od dziesięciu lat, odtwarza się ten sam zacięty konflikt, ta sama próba sił między Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Niby zmieniają się doraźne realia, drugoplanowi aktorzy, ale wciąż chodzi o to samo: kto kogo i czy wreszcie ostatecznie. Na ostateczność rozstrzygnięcia nic jednak nie wskazuje. Sondaże wskazują na okolice remisu, jakbyśmy zatoczyli wielkie, pełne emocji i dramatów, koło i powrócili prosto do połowy ubiegłej dekady, do punktu wyjścia. Może dlatego ta kampania cechowała się ospałością, brakiem pomysłów, śmiertelną rutyną, jak gdyby klezmerzy zmuszeni byli w knajpie nad ranem po raz tysięczny zagrać „Sto lat”.
Rys kabaretowy
Nikt nie wyszedł z jakimś pomysłem większej rangi, świeżym społecznym konceptem, nowatorską wizją gospodarczą, bo nawet unia energetyczna to przecież nienowa idea.