Nad kampanią eurowyborczą znęcało się już przede mną wielu publicystów i trudno cokolwiek do ich pretensji dodać. Partie produkowały masowo spoty i apele, liderzy rozjechali się po kraju w poszukiwaniu spektakularnego tła na konferencje prasowe, odbyło się trochę rytualnej bijatyki w mediach.
Platforma, co zrozumiałe, ciągnęła kampanię w stronę wątków międzynarodowych, czemu sprzyjało zainteresowanie konfliktem na Ukrainie. PiS wolał podwórko krajowe i krytykę rządu. PO mobilizowała swych zwolenników, strasząc ich posłanką PiS Krystyną Pawłowicz i wizją antyunijnego sojuszu Jarosława Kaczyńskiego z Januszem Korwin-Mikkem; PiS podgrzewał nastroje wśród swoich fanów sugestiami o groźbie sfałszowania wyborów.
Krótko mówiąc, było wszystko to, co już dobrze znamy, tyle że na mniejszą skalę, bo i budżety kampanijne szczuplejsze niż w wyborach do Sejmu.
Zaskoczenia były dwa. Katastrofalna kampania koalicji Europy Plus Twojego Ruchu; Janusz Palikot i spółka starali się udowodnić, że nie ma takiego błędu, którego oni nie umieliby zrobić. Publiczne pretensje do sojuszników? Proszę bardzo. Przewidywanie własnej porażki? Oczywiście. Wyrażenie żalu, że się kandyduje w ostatnim tygodniu kampanii? Naturalnie. Niespójna strategia? Czemu nie.
Kumulacja błędów E+TR zaskakuje o tyle, że Palikot udowodnił już przecież, że ma słuch społeczny. Dziś sprawia wrażenie, jakby ogłuchł.
Drugim zaskoczeniem jest skala poparcia dla Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego. Pierwsza sondażowa górka NP była w marcu, ale mało kto potraktował to poważnie. Korwin? Zawsze tracił przed wyborami, zaraz powie coś głupiego i jak zwykle sondaże wrócą do normy, w porażkach wyborczych Korwin ma przebogate doświadczenie. A tu proszę – Korwin-Mikke gadał coraz głupiej, było o nim coraz głośniej, a sondaże spadać jakoś nie chcą.