Alergia na III RP
Bez prezesa PiS na uroczystościach 4 czerwca. I co w tym dziwnego?
W przykrą przypadłość chorobową o podłożu alergicznym trudno uwierzyć (choć nie można jej całkowicie odrzucać). Bardziej wygląda to na tzw. chorobę dyplomatyczną, jednostkę od wieków znaną i chętnie używaną, by nie powiedzieć: zaraźliwą w świecie polityki. Wystarczy przypomnieć żołądkowe utrapienia Lecha Kaczyńskiego, który w 2006 roku nie pojechał na spotkanie z prezydentem Francji i kanclerz Niemiec w ramach Trójkąta Weimarskiego.
Choroba w dyplomacji to jednak narzędzie dość specyficzne, stosowane raczej w sytuacjach kryzysowych, by zamaskować wpadkę i zniwelować jej ujemne skutki. W przypadku Jarosława Kaczyńskiego trudno o tym mówić - bo gdzie tu wpadka - tym bardziej, że nie do końca wiadomo, co się z prezesem działo 4 czerwca. Nie za bardzo wiedzieli jego współpracownicy, których niejasne tłumaczenia tylko zaciemniały obraz. Jedni twierdzili, że były premier cierpiał z powodu alergii, inni – jak informowała TVN 24, powołując się na anonimowych polityków PiS – że był w szpitalu na rutynowych badaniach. Zamieszanie pogłębiały sprzeczne informacje, czy prezes spędził tam dzień, dwa czy trzy dni.
Wszystko to rodzi uzasadnione podejrzenia, że jeśli w przypadku prezesa PiS można mówić o alergii, to raczej o alergii na III RP i jej konstytucyjne władze. Usiąść obok Komorowskiego, Kopacz i Tuska? Na samą myśl można poważnie zaniemóc.
Ale dlaczego Kaczyński, który zwykle nie ma problemu z wypowiedzeniem tego, co sądzi o państwie pod rządami PO i o jej politykach, tym razem miałby wykręcić się chorobą? Kluczowa wydaje się osoba prezydenta Baracka Obamy.
Gdyby Kaczyński powiedział wprost, że uroczystości 4 czerwca ma w nosie (bo np. nie będzie czcił żadnej uroczystości państwowej, dopóki rządzą PO i Komorowski), mógłby – oględnie mówiąc – nie spotkać się ze zrozumieniem ze strony amerykańskich gości.