Jeśli pełnomocniczką rządu ds. równego traktowania zostaje lewicowa działaczka, feministka i propagatorka gender, to znak, że w resorcie sprawiedliwości coraz mocniej okopuje się frakcja konserwatystów. Platforma balansuje światopoglądowo między tymi oboma urzędami. Donald Tusk uznał, że czas dociążyć drugie skrzydło.
Nominacja prof. Małgorzaty Fuszary – bezpartyjnej ekspertki od spraw kobiet i tożsamości płci, socjolożki prawa – została przyjęta z entuzjazmem przez środowiska liberalno-lewicowe. „Świetny strzał”, „dobry ruch”, „wreszcie!” – brzmiały pierwsze komentarze z tej strony. Za to prawica z miejsca zaczęła straszyć „promowaniem genderyzmu” i „ideologicznym feminizmem w stylu postkomunistycznym”, a decyzję Tuska uznała za „część przemysłu przykrywkowego” i „element wojny kulturowej”. Premier podczas prezentacji nowej minister starał się studzić emocje konserwatystów – także tych z własnej partii, podkreślając, że na tym stanowisku nie tyle istotne są „kolory ideologiczne”, co „kluczowy jest pewien typ wrażliwości: trzeba chcieć zrozumieć słabszego, bitego, pogardzanego, odzieranego z godności, pozostawionego samemu sobie. Nam jest zupełnie obojętne, czy ta wrażliwość ma korzenie w ideach prawicowych czy lewicowych” – dodawał. Zwracał przy tym uwagę na kompetencje prof. Fuszary i jej skłonność do dialogu.
Te cechy mogą się przydać podczas kolejnej dyskusji nad ratyfikacją konwencji o zapobieganiu przemocy. To jedno z głównych zadań nowej minister, pozostawione przez poprzedniczkę – Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz, która po eurowyborach przeniosła się do Brukseli.