Ani wroga separacja, ani państwo wyznaniowe. Do tego sprowadza się model stosunków państwo–Kościół, wypracowany po 1989 r. z aprobatą i polityków, i duchownych. Teraz ten system oparty na demokratycznym parlamentarnym konsensie zaczyna się chwiać. Nie tylko opozycja poczuła krew obozu rządzącego. Kościół też. Szykuje się na dojście PiS do władzy. Jeśli dojdzie, to Kościół powie: sprawdzam! I dlatego już dziś stawia na wokandzie debaty publicznej temat świeckości państwa.
Gdyby PiS zdobył większość konstytucyjną, Kościół będzie apelował o rewizję konstytucji w duchu jakiejś odkurzonej wersji katolickiego państwa narodu polskiego. Zwiastunem tego, co się święci, był opublikowany w lipcu w „Rzeczpospolitej” tekst, poniekąd programowy, wiceministra sprawiedliwości Michała Królikowskiego o katolickiej nauce społecznej jako fundamencie polskiego państwa. Kolejnym sygnałem była fraza abp. Stanisława Gądeckiego, szefa Konferencji Episkopatu Polski, że Kościół jest w państwie tym, czym jest dusza w ciele człowieka.
Jeszcze wiosną dr Wanda Półtawska wezwała lekarzy do podpisywania „deklaracji wiary”. Na wokandzie stanęła klauzula sumienia. Teraz w internecie rusza kampania za deklaracją wiary dla nauczycieli. Tak jakby w państwie demokratycznym miało powstać równoległe państwo katolików „klauzulowych”, czerpiących wzór bohaterstwa etycznego z prof. Chazana. Tacy katolicy w takim państwie czuliby się zapewne znakomicie, a reszta obywateli?