To nieszczęście towarzyszy nam przez całe 25-lecie, od odzyskania niepodległości w 1989 r. Przez lata skrzętnie wyliczano, ilu to kilometrów autostrad nie zbudowano, zresztą nawet to, co zbudowano, nadawało się głównie do przebudowy. Gdy przyszły europejskie pieniądze, prace ruszyły i znów stały się powodem nieszczęścia. Okazaliśmy się zbyt ambitni i za dużo chcieliśmy, tymczasem moce przerobowe były ograniczone, a pieniądze często wydawane bez sensu (by wspomnieć o alejach ekranów ponoć dźwiękochłonnych, którymi ochroniliśmy przyrodę i mieszkańców, na skalę nigdzie w świecie niespotykaną).
Ten etap autostradowego nieszczęścia jest jednak niczym w porównaniu z tym, w który wkroczyliśmy, gdyż sieć autostrad jako tako pokryła kraj. Teraz autostrady stały się przekleństwem rodaków udających się w sezonie nad morze. Ulubiony medialny obrazek z wakacyjnych dni to gigantyczny korek na A1, bo okazało się, że system poboru opłat jest niewydolny. Sprawdza się przez ponad 300 dni w roku, ale w letnie weekendy oczywiście nie. – Gdzie są bramki, tam są korki – powiedziała wicepremier Bieńkowska.
I najzupełniej słusznie, bo Polak, w takiej Chorwacji na przykład, stoi karnie w korkach wielokrotnie dłuższych, równie karnie płaci i jakoś zdecydowanie mniej cierpi niż na ziemi ojczystej. Jednak w Polsce dość prosta prawda, zwłaszcza w ustach kobiety zajmującej wysokie stanowisko, wyjątkowo marnie się przyjmuje. W Polsce obowiązkiem pani wicepremier jest natychmiastowe rozwiązanie sytuacji, co podpowiadają jej politycy i komentatorzy. Jeśli już pani Bieńkowska nie potrafi tych samochodów szybko przepchnąć przez bramki, niech przynajmniej przeprosi.