Niewiara w zwycięstwo PO w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych sprawia, że u rozczarowanych rządami Tuska uruchamiają się dwa (znane z fachowej literatury jako redukcja dysonansu poznawczego) psychospołeczne procesy. Pierwszy z nich polega na tym, że skoro Platforma ma przegrać, to znaczy, że zawiodła i muszą być tego przyczyny, a więc pojawia się tendencja do obrzydzania tej formacji.
Charakterystyczne objawy tego zjawiska widać w kilku opublikowanych ostatnio wywiadach. Paweł Śpiewak stwierdza, że PO nie reprezentuje już nikogo i „takie twory w zasadzie nie mają prawa istnieć”. Jerzy Hausner z kolei stanowczo nie zgadza się na moralny szantaż, powodujący, że nie wolno krytykować Platformy tylko dlatego, że może przyjść PiS; krytykować więc zamierza. Rafał Dutkiewicz, który zresztą ostatnio z Platformą zaczął po latach przerwy współpracować, twierdzi, że przerwa w sprawowaniu władzy może dobrze by tej partii zrobiła. W tej przerwie, czego Dutkiewicz wprost nie mówi, oczywiście rządziłoby PiS, bo kto inny? Wreszcie Jan Rulewski, zresztą senator PO, powiedział, że „rządy PO to rządy autorytarne, choć rozpisane na demokratycznych nutach”.
Do grupy zasadniczego zohydzania PO, bardziej lub mniej świadomie, zapisują się kolejne osoby, jak choćby Andrzej Olechowski oraz Leszek Balcerowicz, kiedyś negatywny bohater wszystkich formacji prepisowskich, dzisiaj bezwzględny krytyk wielu gospodarczych decyzji rządu, a też samej PO, nieszczędzący słów i oskarżeń na poziomie Trybunału Stanu. Tak dalece, że wyklucza poparcie wyborcze dla PO. A to oznacza, że wspiera, czy tego chce czy nie, głównego rywala politycznego obozu Donalda Tuska.