Złoto dla zuchwałych
Siłą polskiej siatkówki jest drużyna. Dlatego kąpiemy się w złocie
Polacy zagrali wielki mecz. Nie złamał ich słaby pierwszy set, nie dali się Brazylii postawić pod ścianą, przetrzymali katastrofę, jaką sami na siebie sprowadzili, gdy w drugim secie w mgnieniu oka roztrwonili 7 punktów przewagi.
Psychologowie sportowi będą to pewnie brali na warsztat, bo podnieść się w takim momencie to niecodzienna rzecz. Potem grali już tak, jak nas przyzwyczaili w poprzednich meczach turnieju – warianty siłowe stosowali z umiarem, byli za to czujni, ofiarni, nieprzewidywalni w najlepszym znaczeniu tego słowa. To były jeszcze do niedawna znaki rozpoznawcze brazylijskiej siatkówki, więc można powiedzieć, że jeśli chodzi o jakość i różnorodność gry, nowy mistrz nie ustępuje staremu.
Kłopoty Brazylii zaczęły się od jej nonszalancji w drugim secie. Podobnie zresztą grali w półfinałowym meczu z Francją – po mocnym początku wydawało im się, że mają rywala w garści i zaczęli grać bardziej miękko, odrobinę lekceważąco, jakby chcieli dać rywalom do zrozumienia, że bez względu na wszystko mają mecz w swoich rękach. Wczoraj jeszcze za to nie zostali ukarani, ale nie nauczyli się na błędach. W finale dali Polakom złapać oddech, a ci tylko na to czekali. Począwszy od drugiego seta, Brazylia właściwie cały czas musiała Polaków gonić i nie czuła się z tym dobrze.
W finale jeszcze raz się okazało, że naszą siłą jest drużyna. Mariusz Wlazły męczył się w ataku, więc jego rolę przejął Mateusz Mika. Nie szło na rozegraniu Fabianowi Drzyzdze, więc zastąpił go Paweł Zagumny – przez kilkanaście lat ostoja reprezentacji, ostatnio nieco w cieniu. Jego udział w finale to było dla Brazylijczyków duże zaskoczenie i jeden z wielu niuansów, który przeważył szalę na naszą korzyść.