Kraj

Do M***

Jakże tęskni człowiek słowa za bezsłownością niewinną, która umie nie kłamać, tak jak kłamać umie i musi każde słowo. Gdzie ziszcza się sens bezpośrednio w swej pierwszej prawdzie, nim przyoblecze się w zdradzieckie słowo? W muzyce! Wolno-ć o niej pisać, kalać piórem czystość jej prasensu, jej archesemantyki? Wolno na tyle, ile wolno jest kłamać kochankom uwiedzionym własnymi słowami i psującym swym szczebiotem świętą ciszę miłości. Wybaczymy im. Lecz teraz już cicho! Słuchaj! Tam, w drżącym eterze, na skraju fizyczności i otchłani ducha, dźwięczą się dźwięki, jak echo prabytu, który nas przyzywa, byśmy umarli w nim i zapomnieli o wszystkim. Zapomnieli kalekie słowa mitu, nauki, a nawet miłości. Zacicha wieża Babel. Zaczyna się koncert!

Muzyka to obecność bez słowa, wypierająca fałszywą obecność tego, co da się powiedzieć. Trzyma słowa za progiem, nie dozwalając ich kłamstwa. Wyzwala od nich i tego wszystkiego, co w nas musi wystawić się na próbę gramatyki i logiki, wylegitymować przed rozumem i szczekającym logosem, zdradzić słowem. Bo muzyka była najpierw. To matka logosu, której syn winien jest nieustającą cześć. A ta cześć jest misterium grania i słuchania. A to misterium jest wielbieniem i podziwianiem, aż do zupełnego uleczenia ze złości, lęku i samotności, które są naszym złym życiem i naszą złą śmiercią za życia.

Polityka 40.2014 (2978) z dnia 30.09.2014; Felietony; s. 104
Reklama