Znam ją, potrafi rządzić twardą ręką” – trzeba przyjąć rekomendację Ewy Kopacz, bo nową minister spraw wewnętrznych Teresę Piotrowską dobrze zna niewielu. Mimo iż od czterech kadencji zasiada w Sejmie, jest kojarzona głównie ze słynnymi kawusiami w gabinecie niedawnej marszałek. Fotoreporterzy mylą ją z partyjną koleżanką Ewą Żmudą-Trzebiatowską, a opozycyjni posłowie, którzy zawsze chętnie i barwnie opisują politycznych konkurentów, z trudem mówią o niej coś więcej niż tylko „psiapsiółka Kopacz”.
To fakt, z obecną premier łączy ją zażyłość. Wraz z poseł Krystyną Skowrońską należą do najbliższego kręgu Ewy Kopacz. Poznały się 13 lat temu na Wiejskiej. To był ich parlamentarny debiut. Do Sejmu weszły z ramienia nowo powstałej Platformy Obywatelskiej. Wówczas był to kilkudziesięcioosobowy klub zdominowany przez mężczyzn. Trzymały się razem: lekarka z Radomia, katechetka z Bydgoszczy i urzędniczka bankowa z Mielca. Były niemal równolatkami, miały doświadczenia samorządowe, lokalne sukcesy, a w domach nastoletnie dzieci – czyli podobne troski i tematy do rozmów. Połączyła je polityka, kolejne kadencje – gdy klub się rozrastał – razem w nią wrastały. Zaprzyjaźniły się. Do niedawna nawet na sali sejmowej Piotrowska i Skowrońska siedziały obok siebie. Skowrońska dobrze pamięta ich pierwsze spotkanie – to było przy składaniu oświadczeń majątkowych. – Przypominałam nawet ostatnio Teresie, jak była wtedy ubrana: kostium w fioletowo-czarną kratkę obszyty czarnym lisem – śmieje się Skowrońska.