Wszystkie przedwyborcze sondaże wskazywały, że PO odrobiła wcześniejsze straty, że odejście Donalda Tuska i objęcie stanowiska premiera (a jednocześnie szefowej partii) przez Ewę Kopacz uratuje PO przed przegraną. Kopacz jednak, mimo pracowitej, choć mało efektownej kampanii, nie dała rady. Nie pomogła nawet „afera madrycka” posła Hofmana. Partia nie zdołała się zmobilizować, podobnie jak jej wyborcy.
Donald Tusk potrafił budować napięcie i przedwyborcze emocje, Ewa Kopacz próbowała te emocje zdusić, demonstracyjnie zamykając drzwi przed polityką w tym jej najbardziej emocjonalnym wydaniu. Ten zabieg się nie udał. Wstępne wyniki wskazują, że zawiedli przede wszystkim wyborcy z dużych miast, z regionów tradycyjnie platformerskich – frekwencja na Dolnym Śląsku czy w Zachodniopomorskiem, a nawet w stolicy świadczy o demobilizacji elektoratu.
Po ogłoszeniu ostatecznych szczegółowych wyników przez PKW (znów niestety kompromitująca wpadka techniczna) może się jednak okazać, że zwycięstwo PiS ma charakter psychologiczny i symboliczny, ale realnej władzy w sejmikach nie przyniesie lub tylko w ograniczonym stopniu. Dzięki rekordowemu wynikowi PSL, które zdobyło 17 proc. głosów, a więc tyle, ile nie zdobyło nigdy wcześniej, koalicje PO i PSL, ewentualnie wspierane przez SLD, mogą objąć władzę w dużej większości województw. Oprócz bastionu Podkarpackiego i być może zdobytej przez PiS Małopolski czy Lubelszczyzny.
Symbole i psychologia
Uroda wyborów samorządowych jest taka, że każda właściwie partia może dla celów propagandowych wykazać jakiś sukces. Platforma może więc wskazywać, że jej kandydaci pewnie wygrali w pierwszej turze prezydentury (Łódź – wielki sukces Hanny Zdanowskiej, czy Lublin, gdzie Krzysztof Żuk nie ma konkurencji).