Opublikowana na sejmowych stronach tabela z zagranicznymi delegacjami posłów tej kadencji na pierwszy rzut oka rzeczywiście robi nie najlepsze wrażenie. 64 strony, 791 pozycji wyjazdowych za ponad 8,5 mln zł (transport, hotele i diety), w tym do najbardziej odległych krajów, jak Meksyk, Filipiny czy Nowa Zelandia. Ale poza tym, ile to wszystko kosztuje, nie ma tam odpowiedzi na zasadnicze pytania: po co poseł pojechał, co tam robił i co z tego wynika? Sucha informacja o kierunku i jednozdaniowy opis (np. Zgromadzenie Parlamentarne NATO, Rady Europy, obserwacja wyborów, konferencja czy targi) to niewiele, aby ocenić, czy taki wyjazd to jakaś inwestycja, czy tylko marnotrawienie publicznych pieniędzy.
Dyplomacja parlamentarna jest jedną z metod uprawiania polityki zagranicznej większości państw. Dr hab. Andrzej Szeptycki z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW zwraca uwagę, że wśród celów konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych (podpisana przez Polskę w 1965 r.) jest popieranie i rozwijanie przyjaznych stosunków pomiędzy państwami również w obszarach gospodarczych, kulturalnych i naukowych: – Parlamentarzyści nie reprezentują oficjalnie państwa w stosunkach międzynarodowych, nie prowadzą międzynarodowych rokowań ani nie podpisują umów w imieniu państwa, ale mogą budować i rozwijać dobre relacje, zbierać informacje, chronić interesy Polonii.
Miejscem do uprawiania tej dyplomacji jest między innymi Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy zrzeszające 636 członków z 47 europejskich parlamentów. Organem Zgromadzenia jest Trybunał w Strasburgu, dokąd chętnie, po wyczerpaniu możliwości prawnych w kraju, sprawy kierują również Polacy. Szeptycki mówi, że nie wyobraża sobie, aby polscy parlamentarzyści odcięli się od tej instytucji, a to właśnie delegacje na jej posiedzenia zajmują lwią cześć sejmowej tabeli.