Dlaczego po zamachach we Francji i wielkiej demonstracji w Paryżu w Polsce nie było manifestacji przeciwko terroryzmowi? Przecież mało jest państw, z którymi Polska jest (była?) tak związana – od Napoleona i Mickiewicza, Wielkiej Emigracji, poprzez rząd na uchodźstwie, współpracę uczonych nawet w czasach PRL, obecność naszych artystów, choćby Kieślowskiego, Seweryna, Olbrychskiego i Pszoniaka na paryskim bruku?
Zabrakło spontanicznego gestu solidarności z Francją. Dlaczego? Zadałem to pytanie moim rozmówcom w Radiu TOK FM, pytał o to na antenie swoją trzódkę Jacek Żakowski, wypowiadała się Agnieszka Holland. Padają argumenty racjonalne: w Polsce nie ma znaczących mniejszości, Francja jest daleko, islam jest dla nas egzotyczny, tego typu konflikty są dla nas odległe. Poza tym nasza chata z kraja, trochę tak, jak mówiła Ewa Kopacz na pierwszej konferencji, kiedy przedstawiała swój rząd – polska kobieta dba o bezpieczeństwo swoich dzieci. Nie jesteśmy w centrum Europy, raczej z boku, trochę prowincjonalni. Paweł Wroński ładnie powiedział: w Paryżu zamachowcy „strzelali do wartości”. Wartości podzielamy, ale nie do tego stopnia, by z powodu ich egzekucji wychodzić na ulice.
Nas rozpalają na ogół (bo nie od wielkiego dzwonu) inne wartości, bardziej przyziemne i materialne. Mamy własny, polski kalendarz wojenny. O wartości? Nie, o pieniądze. Pod koniec roku obowiązkowa jest bitwa lekarzy Porozumienia Zielonogórskiego z…, no właśnie – z kim? Z ministerstwem? Z Funduszem? Z rządem? Z pacjentami? Dziwny to konflikt, w którym obie strony mają dobro pacjentów na ustach, a biedny pacjent nie rozumie, kto broni jego interesów. Jedni bronią lekarzy, inni na nich złorzeczą.