We współczesnej Polsce uzwiązkowiony górnik albo nauczyciel stał się odpowiednikiem imperialisty ze stalinowskiego plakatu propagandowego. Tego obrzydliwego uprzywilejowanego tłuściocha, który śmieje się w twarz prawdziwym ludziom pracy. O ile jednak tamtego komunistycznego imperialisty nikt nie traktował poważnie, o tyle w straszliwego związkowca z najnowszej karykatury wielu Polaków zwyczajnie uwierzyło.
Weźmy choćby media. W 2000 r. socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst pod wiele mówiącym tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała w nim treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. I doszła do bardzo wyraźnego wniosku: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to i tak wychodziła im zwykle… tabloidowa karykatura. Związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. – To, co mówiono i pisano w mediach o działaczach związkowych przy okazji ostatniego napięcia w górnictwie, pokazuje, że tendencja nie uległa zasadniczej zmianie. Obecnie gorzej się o związkach mówi, ale trochę lepiej pisze – ocenia z dzisiejszej perspektywy Wiesława Kozek. Jeśli kogoś nie przekonuje takie stawianie sprawy, może sięgnąć po badania CBOS. Według najnowszego (2014 r.) więcej niż jedna trzecia Polaków (38 proc.) uważa działalność związków za korzystną dla kraju.