Polacy pod względem wiekowym dzielą się na tych, którzy pamiętają relacje z Wyścigu Pokoju zaczynające się: „Halo, halo, tu helikopter, tu helikopter, mówi Bohdan Tomaszewski” oraz pozostałych, którzy nigdy tych słów nie słyszeli. Dla pamiętających Tomaszewski zostanie na zawsze najlepszym sprawozdawcą, zarazem ostatnim romantykiem sportu. W czasach powojennych, kiedy zaczynał pracę z mikrofonem, sport był ładniejszy od rzeczywistości, ponieważ obowiązywały w nim zdrowe reguły: wygrywał lepszy. A lepszym mógł być każdy, kto miał silny charakter i wolę walki. Młodzi ludzie z małych miejscowości, często z biednych rodzin, zdobywali medale, stawali się sławni. Tomaszewski pięknie opowiadał o ich karierach.
Miał szczęście być blisko reprezentantów Polski w chwilach największych triumfów. W 1953 r. relacjonował przebieg mistrzostw Europy w boksie, które zamieniły się w nieformalny mecz Polska-Związek Radziecki, wygrany przez biało-czerwonych. Towarzyszył kolarzom w czasach, kiedy stawali się bohaterami narodowymi. Był świadkiem zwycięstw słynnego lekkoatletycznego Wunderteamu. Dwunastokrotnie informował radiosłuchaczy o przebiegu igrzysk olimpijskich.
Operując wspaniałym głosem, stwarzał swoisty radiowy teatr sportu, w którym dziejące się na arenach wydarzenia wyglądały piękniej i bardziej dramatycznie niż oglądane na żywo. Związany ze środowiskiem sportowym, pozostawał w bliskich relacjach z ludźmi kultury. Charakterystyczne, że felietony zatytułowane „Laury i kolce” pisał nie dla gazety sportowej, lecz dla tygodnika „Kultura”. Pisał scenariusze filmowe, parokrotnie pokazał się na dużym ekranie, z reguły grając siebie, lecz w „Krajobrazie po bitwie” Andrzeja Wajdy wcielił się w postać polskiego oficera łącznikowego, dżentelmena w mundurze.