Władzom Ustki przypadł do serca pomysł, by umieścić w przestrzeni publicznej symbol, który w żartobliwy sposób będzie nawiązywał do nazwy miasta kojarzącej się z pewną częścią ludzkiego ciała. A konkretnie – co trzeba podkreślić – twarzą. Zadanie powierzono znanemu artyście Maurycemu Gomulickiemu.
I Gomulicki zaproponował 3-metrowy obelisk, który, owszem, z ustami może się od biedy kojarzyć, ale przywołuje także, a może przede wszystkim, całkiem inne anatomiczne asocjacje. Gdyby owa rzeźba zalegała poziomo lub choćby po skosie, malkontentów można by łatwo uciszyć.
Ale nie, ona pręży się w pionie i prowokuje czerwonym kolorem. I mieszkańcy protestują, uznając, że taka rzeźba miasta nie dekoruje, ale je ośmiesza.
Faktem jest, że poziom poczucia humoru w polskim narodzie raczej nietęgi i przy takich na przykład sąsiadach Czechach wyglądamy pod tym względem jak Ksiądz Skarga przy wojaku Szwejku. Jesteśmy przy tym podejrzliwi, osobliwie dopatrując się wszędzie ukrytych symboli, spisków, niecnych zamierzeń. A walka z tą postawą to jak orka na ugorze.
Z drugiej jednak strony, znając choć trochę twórczość Gomulickiego, można przypuszczać, że czujność mieszkańców Ustki wcale nie jest bezpodstawna. Przypomnę więc tylko, że w 1999 roku artysta stworzył cykl fotografii „Vaginettes”, który opierał się na pomyśle, by widz patrzył na niewinne rysunki przez pryzmat owego tytułu:
W latach 2004–2005 Gomulicki był odpowiedzialny za stworzenie wizerunku dla meksykańskiej sieci sex-shopów. A w 2010 roku na poznańskim rynku postawił różowy „Obelisk”, który podejrzliwi też mogli różnie interpretować. W tej sytuacji nawet zapewnienie artysty, że rzeźba to jego „uśmiech do wspomnień z dzieciństwa”, brzmi co najmniej dwuznacznie.