A może tylko żartowała, bo przecież 10 maja będzie mogła co najwyżej udać się do lokalu wyborczego i zagłosować na siebie? Ciągle mam wrażenie, że w tej kampanii ktoś sobie ze mnie, i generalnie z wyborców, żartuje. Na razie jednak kampania wyraźnie straciła impet. Czasem w terenie, kiedy pojawia się prezydent Komorowski, zbierają się jakieś manifestacje przeciwników, ktoś krzyczy, ktoś gwiżdże, ktoś nawet krzesłem się zamachnie, co tym zgromadzeniom przydaje autentyczności. Okołopisowskich organizacji i środowisk jest zaś tyle, że kandydat Duda, sam mistrz kampanijnej elegancji i kindersztuby, ma na kogo liczyć. Zresztą akurat uwikłał się w in vitro, którą to metodę leczenia bezpłodności uznał dość kategorycznie za oszustwo i niezbyt wie, jak się z tego wywinąć, bo zdecydowana większość Polaków tak akurat nie uważa. Tej ważnej kwestii nie zamaże żart w stylu „muzeum zgody Bronisława Komorowskiego”, gdzie jest ciupaga i jakieś pióro, którym podobno prezydent podpisuje szkodliwe ustawy. Może to żart godny rzecznika Mastalerka, ale nie kandydata na urząd prezydenta.
Reszta kandydatów i ich haseł emocji już nie budzi. Tak jakby każdy z pretendentów osiągnął pożądany poziom rozpoznawalności i właściwie niewiele więcej chce. Nie ma też nic nowego do powiedzenia. Podobno ostatni etap ma być gorący, ale co też miałoby się wtedy zdarzyć? Nowe spoty? Billboardy? Wzmożenie związane z piątą rocznicą katastrofy smoleńskiej i połączone z manifestacją na Krakowskim Przedmieściu? Może Platforma zaatakuje PiS albo odwrotnie, co nie wiedzieć czemu stawia w pogotowiu połączonym z oburzeniem cały świat komentatorsko-medialny, tak jakby między partiami i kandydatami nie było różnic, a kampania służyła wyłącznie wymianie grzeczności.