Powodzenia, panie Kukiz
Paweł Kukiz w muzyce wypalony, w polityce może błyszczeć?
Tak, powodzenia. Choć tytułowe życzenia mogą dziwić tych wszystkich, którzy śledzą, co piszę w ostatnich latach o Pawle Kukizie. Krytykowałem go mianowicie za tanie granie na wojennej nucie, naiwność pewnych gimnazjalnych gestów w tekstach piosenek, a nawet swego rodzaju psucie rynku (poprzez mieszanie promocji muzycznej i politycznej). Przy okazji płyty „Zakazane piosenki” pozwalałem sobie ostro oceniać dość radykalną zmianę jego wyrażanych w piosenkach poglądów. Niespecjalnie go broniłem nawet w tych trudnych chwilach, gdy firma Sony zerwała z nim kontrakt jako prezydenckim kandydatem na kandydata.
Teraz, gdy kandydatem się stał, przeszedł jednak Kukiz do innego porządku. 194 tysiące osób, których podpisy właśnie złożył w PKW, to już nie 194 tysiące nabywców płyty. Z odbiorcami muzyki mam prawo polemizować, gdy uważam, że coś nie jest warte takiego szumu. Wyrażam mój pogląd poparty latami zainteresowania tą dziedziną kultury i doświadczeniem w pisaniu o niej – w tej dziedzinie nie ma demokracji, wszyscy wzajemnie próbujemy się przekonać do pewnych estetycznych wyborów.
Ale dyskutować ze 194 tysiącami ludzi, którzy już teraz w demokratycznym procesie poświadczyli za kandydata? To już nie wybór estetyczny. Paweł Kukiz ma prawo kandydować i choć nie sądzę, by mnie przekonał do głosowania na siebie, to cały ten proces zrównuje mnie z milionami innych wyborców. Chowam więc powoli poglądy w sprawie muzyki, starając się powściągnąć krytyka i ustąpić pola moim kolegom zajmującym się na stałe publicystyką polityczną.
Kukiz jako kandydat ma w polityce kartę wciąż na tyle czystą, żeby – tu nawet tych podpisujących rozumiem – wielu osobom zaimponować.