Na wspólnej konferencji prasowej Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński oznajmili: stenogramy z kokpitu tupolewa zostały sfałszowane, są dowody, że doszło do złamania prawa, w związku z tym prokuratura zostanie zawiadomiona o popełnieniu przestępstwa. Zawiadomienie prokuratury przez Macierewicza o kolejnym przestępstwie jest już zdarzeniem pospolitym. To, że obok niego stanął Jarosław Kaczyński, zdarzeniem pospolitym nie jest.
Prezes PiS w okresie kampanii prezydenckiej występuje raczej rzadko, próbując wmówić opinii publicznej, że kandydat Duda jest samodzielny. Cóż więc się stało, że panowie nagle stanęli razem? Larum grają?
Niewątpliwie kolejne informacje ze śledztwa prokuratury wojskowej mocno chwieją smoleńską (nieściętą) brzozą. Towarzyski deptak w kokpicie, informacje o brakach w przygotowaniu pilotów czy wręcz o fałszowaniu papierów potrzebnych do uzyskania stosownych uprawnień, lekceważenie przez gen. Błasika (nominata prezydenta Lecha Kaczyńskiego) zaleceń po wypadku CASY, za których wdrożenie był odpowiedzialny – to wszystko tworzy nową masę krytyczną.
Nie żeby zwolennicy zamachu przestali weń wierzyć, ale wątpiący mogą zacząć tracić wątpliwości. Im bliżej zakończenia śledztwa, tym częściej i głośniej trzeba więc będzie krzyczeć o fałszerstwach, aby teorie zamachowe trwały. Konferencja Kaczyńskiego i Macierewicza była w gruncie rzeczy wyrazem bezradności wobec nowych dowodów na zwyczajność tej nadzwyczajnej katastrofy. Bo jaki mit budować się będzie na zwyczajnym bałaganie, lekceważeniu procedur, braku kwalifikacji, może nawet fałszerstwach?
A przecież już wszystko, co jest potrzebne do utrwalenia mitu, znajduje się w zasięgu ręki, nawet pomnik na Krakowskim Przedmieściu.