Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Duda napocił się bardziej

Remis ze wskazaniem na Komorowskiego

Twitter
Z obu stron poleciały klasyczne pociski w postaci liczb i cytatów, przy czym strzały Komorowskiego były celniejsze. Duda napocił się więc bardziej.

Pierwsza debata prezydencka Bronisława Komorowskiego z Andrzejem Dudą była o niebo lepsza niż tak zwana katastrofalna debata dziesięciorga kandydatów bez Komorowskiego. Duda z pewnością jej nie wygrał, a momentami był spychany przez rywala do defensywy. Oceniam ją jako remis ze wskazaniem na prezydenta, ale o przełomie na jego korzyść mówić jeszcze nie można. Komorowski zgromadził jednak niezły kapitał przed kolejną debatą.

Od początku widać było, że prezydent jest w nastroju bojowym i nie lęka się konfrontacji. Przemyślanym zabiegiem było podkreślanie podrzędnej pozycji Dudy. Duda, chcąc dać dowód swej kultury polemicznej, zwracał się do Komorowskiego per „panie prezydencie”, ale prezydent to wykorzystał, zwracając się do rywala per „panie pośle”. W ten sposób chciał zapewne pokazać, że nie startują z równej pozycji. Posłów i posłanek jest 460, prezydent jest tylko jeden i na razie jest nim Komorowski.

Prowadzącym debatę dziennikarzom, Dorocie Gawryluk i Krzysztofowi Ziemcowi, wyznaczono rolę bezbarwnych biurokratów medialnych, pilnujących czasu i ustaleń uzgodnionych przez sztaby wyborcze. Komorowski i Duda raz po raz wyrywali się z tego gorsetu, dzięki czemu robiło się chwilami ciekawie jeszcze przed fragmentem medialnie najbardziej atrakcyjnym, czyli wzajemnym zadawaniem sobie pytań przez samych kandydatów. W pozostałych częściach iskrzyło mniej, ale za to było merytorycznie.

Z obu stron poleciały klasyczne pociski w postaci liczb i cytatów, przy czym strzały Komorowskiego były celniejsze. Prezydent przypominał choćby, że za rządów PiS wydano na obronę dwa razy mniej niż za rządów PO i dużo więcej Polaków emigrowało za pracą. Duda strzelił w Komorowskiego siedmioprocentowym wzrostem PKB w pisowskim dwuleciu 2005–2007 (nie wspominając, że na ten sukces zapracowały także poprzednie rządy) i odrzuceniem kilku wniosków o referenda przez obóz rządzący pod przewodem PO.

Duda zachwiał się wyraźnie pod ciosem, jakim było pytanie Komorowskiego o to, czemu do dziś nie zrezygnował ze swej akademickiej posady w Krakowie, blokując tym samym możliwość awansu jakiemuś innemu pracownikowi uczelni. Chwiał się także w sprawie faworyzowania SKOK-ów, kiedy był prawnikiem prezydenta Kaczyńskiego. Prezydent, czując krew rywala, domagał się jasnej odpowiedzi, jakie Duda ma poglądy w kwestii in vitro, katastrofy smoleńskiej i JOW-ów. No i czy jest członkiem PiS, a więc kandydatem prezesa Kaczyńskiego.

Duda zaatakował cytatem z Komorowskiego na temat współodpowiedzialności Polaków za zbrodnię w Jedwabnem, lecz prezydent zręcznie wykorzystał ten motyw do miniorędzia o potrzebie prawdy historycznej, dialogu pojednania.

W moim odczuciu obaj byli mocno trenowani do debaty. Wizerunkowo i pod względem mowy ciała Komorowski mógł robić nieco mniejsze wrażenie niż sztucznie uśmiechnięty i ugrzeczniony, za to młodszy Duda, choć więcej autentyzmu i emocji wykazał jednak prezydent. Duda pocił się bardziej – dosłownie i merytorycznie – niż prezydent. (Efekt pocenia się jest od dziesięcioleci podawany jako kluczowy w debatach prezydenckich, ale moim zdaniem jego znaczenie jest przesadzone).

Jeśli debata miała znaczenie, to przede wszystkim dla wyborców – chcących pójść do drugiej tury, ale wahających się. Obaj pretendenci starali się przekonać ich do siebie podobnymi sposobami. Włożyli w to duży wysiłek. Oba sztaby mogą być zadowolone. Czy i czyja para poszła w niedzielę w gwizdek, przekonamy się najdalej za tydzień.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną