Wiele wskazuje na to, że po wyborach parlamentarnych środowiska lewicowe mogą nie mieć przy Wiejskiej swoich przedstawicieli. Sondażowe notowania Sojuszu oscylują wokół progu wyborczego, Janusz Palikot i jego Ruch dobijają do zera, a Zieloni wciąż „czekają na swój czas”. Kryzys lewicy obnażyły wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich: „kandydatka popierana m.in. przez SLD” Magdalena Ogórek oraz nawrócony na lewicę Janusz Palikot uzyskali łącznie niespełna 4 proc. głosów. (Wanda Nowicka i Anna Grodzka nie zebrały nawet wymaganych 100 tys. podpisów, co udało się przecież zupełnie nieznanym kandydatom).
Dotkliwa jest zwłaszcza klęska SLD. Władze partii zamiast wyciągnąć wnioski wolą winić „nieprzychylne media” i samą kandydatkę – Ogórek zaś odgryza się, że Sojuszowi nie zależało na wygranej: skąpił pieniędzy, narzucał strategię, kazał odwiedzać lokalnych baronów. Jeszcze przed sobotnim zarządem SLD wśród polityków tego ugrupowania można było usłyszeć, że żadnych większych konsekwencji personalnych nie będzie. – Co najwyżej poleci Leszek Aleksandrzak – powtarzano. I rzeczywiście, jedynie wiceprzewodniczący SLD, szef sztabu Ogórek, podał się do dymisji. Wbrew oczekiwaniom części działaczy przewodniczący Miller nie ustąpił ze stanowiska. – Przede wszystkim dlatego, że nie bardzo jest go kim zastąpić. Bo niby kto miałby być nowym liderem? Włodek Czarzasty? A może Krzysztof Gawkowski?! – drwi jeden z polityków Sojuszu. I dodaje, że po odsunięciu Millera partia musiałaby zwinąć sztandary. Niewykluczone jednak, że prędzej czy później i tak to nastąpi, bo Millerowi grozi poważny bunt na pokładzie.