Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Stało się

Jacek Żakowski komentuje zwycięstwo Andrzeja Dudy

Prezydent elekt Andrzej Duda Prezydent elekt Andrzej Duda Krystian Maj / Forum
A jednak Andrzej Duda, jak wynika z sondaży, wygrał z Bronisławem Komorowskim. Albo raczej: Bronisław Komorowski przegrał z Andrzejem Dudą. Tak czy inaczej prawdopodobnie to kandydat PiS będzie prezydentem Polski do 2020 roku.

Odpowiedzi na pytanie, dlaczego Bronisław Komorowski przegrał, będziemy szukali długo i nie raz będziemy się o nią spierali. Dziś ważniejsze jest, co to dla nas, dla Polski i dla Europy oznacza. A tego, niestety, nie wiemy.

Z grubsza wiemy, kim był minister, poseł i kandydat Duda. Kim będzie prezydent Andrzej Duda – nie wiemy. Doświadczenie nas uczy, że prezydent jest znacząco inny niż kandydat na prezydenta. Kim więc będzie prezydent Andrzej Duda?

Z grubsza biorąc, istnieją trzy możliwości:

1. Prezydent – jak minister

Gdyby prezydent Duda sprawował swój urząd tak, jak sprawował ministerialne funkcje w drużynie Zbigniewa Ziobry (jako ministra sprawiedliwości) i w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to byłoby nieszczęście. Bo był tam partyjnym funkcjonariuszem – m.in. współautorem groteskowej ustawy lustracyjnej i obrońcą partyjnych interesów w SKOK-ach.

Taki prezydent byłby groźny dla Polski w naszych wewnętrznych sprawach – pogłębiając podziały, hamując dalszą integrację z Zachodem i koncentrując się na populistycznych koncesjach kosztem otwierających nas na przyszłość reform. Byłby też groźny dla Unii, wzmacniając jej antymodernizacyjny, antyzachodni, wschodnioeuropejski nurt. Czekałyby nas absurdalne konflikty, regres kulturowy, lata plątania się we własnych kompleksach.

2. Prezydent – jak kandydat

Gdyby prezydent Duda sprawował urząd tak, jak to zapowiadał pod koniec kampanii, Polskę czekałaby umiarkowana populistyczno-konserwatywna korekta. Zważywszy na ograniczone kompetencje głowy państwa, dopóki PiS nie dojdzie do władzy, mielibyśmy kłopot, ale nieszczęścia by jeszcze nie było.

Prawdziwe wyzwanie czekałoby nas dopiero, kiedy umiarkowanie PiS-owski prezydent-jak-kandydat musiałby współpracować z premierem Kaczyńskim, ministrem obrony Macierewiczem, ministrem sprawiedliwości Gowinem, ministrem spraw wewnętrznych Brudzińskim, ministrą spraw zagranicznych Fotygą itd. Wtedy jego „stabilność”, o której tak chętnie mówił w ostatniej fazie kampanii, byłaby wystawiona na prawdziwą próbę. Dla Polskich interesów byłoby to zasadnicze wyzwanie.

3. Prezydent – jak prezydent

Jest też jednak trzeci wariant. Prezydent Duda może się zachowywać jak prezydent. To by było zgodne z tradycją III RP. Od Wałęsy do Komorowskiego prezydenci odgrywali moderującą rolę wobec swoich środowisk i zachowywali się zwykle bardziej odpowiedzialnie, niż zapowiadali w kampanii.

Jedni robili woltę nazajutrz po wyborach (Wałęsa proponując powrót Balcerowicza), inni z czasem (Kaczyński m.in. utajniając aneks Macierewicza). Jedni byli otwarcie krytyczni wobec własnego zaplecza (Kwaśniewski „szlifujący beton”), inni dyskretnie realizowali alternatywne wizje (Komorowski zwracając się ku ludziom Unii Wolności i temperując ultraliberalny nurt PO).

Zawsze jednak dystans między dwoma pałacami istniał i narastał z czasem. Nie jest wykluczone, że zgodnie z duchem czasu prezydent Duda odsunie się od starszego pokolenia PiS i spróbuje wykorzystać swój sukces, by zbudować coś bardziej przyszłościowego niż partia polowań na czarownice w kraju i autystycznej polityki zagranicznej.

Gdyby Andrzejowi Dudzie udało się przerobić PiS na partię przypominającą niemiecką chadecję, brytyjskich konserwatystów lub choćby francuskich gaullistów Sarkozy’ego, Polska mogłaby zrobić ważny krok w stronę normalnej, skonsolidowanej demokracji. Wymagałoby to jednak nie tylko poważnej i intensywnej rozmowy z elektoratem, który od lat słucha bajek o latających smokach, ale też pracowitego szlifowania PiS-owskiego partyjnego betonu.

To, jaki będzie prezydent Duda, zależy nie tylko od niego. Trener Górski mówił, że „tak się gra, jak przeciwnik pozwala”.

W tym przypadku przeciwników jest wielu:

a) Najgroźniejszym przeciwnikiem prezydenta Dudy może być sam prezydent Duda. Jeśli nie będzie szukał lub nie będzie umiał znaleźć nowej drogi, to zaszkodzi sobie, swojej formacji, jej wyborcom, Polsce i Europie.

b) Drugim wrogiem prezydenta Dudy będzie jego zaplecze. Partia, która będzie chciała iść starą drogą, i otoczenie, które prezydent zbuduje. Prezydent jest konstytucyjnie samotny. Od jakości najbliższych współpracowników zależy więc jakość, ku której będzie zmierzał. Jeśli (jak Wałęsa) otoczy się kolegami i klakierami – wielkiego skoku nie zrobi. Jeśli (jak Kwaśniewski) znajdzie wybitnych współpracowników, może rosnąć ku wybitności.

c) Trzecim wrogiem prezydenta Dudy na drodze do dobrej prezydentury mogą być jego oponenci z innych środowisk. Jeśli skupią się na zapędzaniu go w kozi róg i izolowaniu, mogą (jak Wałęsę) popchnąć go w złą stronę. To zmniejszy jego szansę na drugą kadencję, ale za dużą cenę dla Polski. Jeśli go potraktują poważnie, jak demokratycznie wybraną głowę państwa, mogą otworzyć mu drogę ku dobrej ewolucji.

Trudno jest powiedzieć, który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. Bliskość wyborów parlamentarnych zwiększa ryzyko zrealizowania się złych scenariuszy. Ale ich nie determinuje.

Oczywiście klucz do sytuacji ma nowy prezydent. Ale jakie drzwi tym kluczem otworzy – w jakimś stopniu zależy od całej, szeroko rozumianej, elity politycznej.

Zmiana rządzącej elity zawsze jest największym wyzwaniem dla demokracji i ekstremalną próbą jej dojrzałości. Ta próba kolejny raz jest przed nami. Już kilka razy po roku 1989 r. radziliśmy sobie z takimi próbami. Chodzi o to, byśmy tym razem poradzili sobie trochę lepiej. Ta próba jest przed nami.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną