Właściwie nie ma się co dziwić, że te melodie znów wpadają w ucho. Naiwny był ten, kto za dobrą monetę brał wypowiedzi Andrzeja Dudy z kampanii wyborczej na temat katastrofy smoleńskiej, roli Antoniego Macierewicza w jej tzw. wyjaśnianiu (czytaj: upolitycznionym rozgrywaniu), stosunku do Radia Maryja i Kościoła. Lepiej byłoby napisać – brak wypowiedzi Andrzeja Dudy, bo w tych sprawach w kampanii głosu raczej nie zabierał, co najwyżej odpowiadał wymijająco.
Mimo to ostatnie posunięcia Dudy i deklaracje muszą budzić jeśli nie zaniepokojenie, to na pewno rozczarowanie. Bo zamiast łączyć – dzielą i budzą nieufność w stosunku do nowego prezydenta i charakteru jego kolejnych decyzji.
Chodzi głównie o deklarację Andrzeja Dudy w sprawie pomnika smoleńskiego. Wbrew temu, co powiedział w Sejmie szef klubu PiS Mariusz Błaszczak, to nie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz wykazała się arogancją, mówiąc, że lokalizacja obelisku przed Pałacem Prezydenckim lub w jego sąsiedztwie jest niemożliwa ze względu na ochronę konserwatorską.
Deklarując nie tylko poparcie dla tej idei, ale wręcz chęć aktywnego działania na rzecz wprowadzenia jej w życie, prezydent elekt zignorował całą, dość skomplikowaną procedurę prawną, którą przeprowadziły władze stolicy, by wskazać miejsce na pomnik. Miejsce prestiżowe i godne. W dodatku niebudzące sporów tak silnie zabarwionych emocjami jak lokalizacja na Krakowskim Przedmieściu.
Prezydentowi elektowi, który deklarował, że będzie dążył do zasypywania podziałów w kraju, który w dodatku jest prawnikiem, takich rzeczy robić po prostu nie wypada. Nie tędy droga, Panie Prezydencie. Tzw. wojny polsko-polskiej w ten sposób na pewno Pan nie odwoła, a tylko zaogni Pan konflikt.