Kraj

Cud nad urną

Wybory prezydenckie wygrał Pan Bóg. Tym razem PiS nie protestuje.

Wszechmogący sprawił, że zwyciężył jego kandydat, co w kraju takim jak Polska nie jest zaskoczeniem, ponieważ Polacy wierzą w cuda, których w tym kraju nie brak. Znaleźć 200 mld zł na pokrycie obietnic wyborczych to dla Polaków pestka. W Polsce Pan Bóg rzadko przegrywa i nigdy nie jest to porażka ostateczna. Cuda są tu na porządku dziennym. Choćby ostatnie wybory. Jeden kandydat był prezydentem, zwierzchnikiem, zasłużonym politykiem, kombatantem, za którym stały poważne osiągnięcia ostatnich ośmiu lat w Polsce, środowisko myśliwych, jak również Unia Europejska z Donaldem Tuskiem na czele. Popierali go też Kuba Wojewódzki, nasz tygodnik i Wojciech Młynarski, co w sumie dawało 60 proc. poparcia. Drugim kandydatem był szerzej nieznany polityk drugiej linii, którego ważnym atutem była młodość (ale przekroczył już wiek chrystusowy), dobre stosunki z Panem Bogiem, reprezentowanym przez Kościół katolicki, zwłaszcza przez kardynała Dziwisza, uroda, elokwencja, rodzina zgrabna, szczupła, zadbana, jak z obrazka, a gdyby te atuty nie okazały się wystarczające, to jeszcze w rezerwie pozostawał satyryk Marcin Wolski i bracia Karnowscy.

I stał się cud. Chyba Pan Bóg sprawił, że tym razem w tysiącach komisji wyborczych nie znalazł się ani jeden oszust. Stosunek PiS do liczenia głosów zależy od rezultatu wyborów, a ten zależy od tego, kto liczy głosy. Media niepokorne, zazwyczaj wyczulone na liczne w naszym życiu oszustwa władzy, tym razem nie pozostawiają wątpliwości, że stał się cud: żaden członek komisji nie oszukiwał. Jak to jest możliwe, że w kraju, w którym strach zostawić rower na ulicy, na torowiskach kolei giną szyny i przewody elektryczne, a z wagonów kradziony jest węgiel – nie zaginął ani jeden głos?

Polityka 24.2015 (3013) z dnia 09.06.2015; Felietony; s. 102
Reklama