Premier Ewa Kopacz, kandydatka na premiera Beata Szydło, Barbara Nowacka, która jako współprzewodnicząca Twojego Ruchu ma budować antykonserwatywną koalicję przed wyborami, a do tego Małgorzata Kidawa-Błońska jako kandydatka na fotel marszałkini Sejmu...
Niby mieliśmy już w Polsce kobiety na fotelu premiera i marszałka Sejmu, ale tylu kobiet jednocześnie, w tak eksponowanych funkcjach – tego jeszcze w polskiej polityce nie było. Można się czepiać, że Beata Szydło to marionetka, która gra w spektaklu wyreżyserowanym przez prezesa Kaczyńskiego i może jedynie powtórzyć casus Kazimierza Marcinkiewicza. Że Janusz Palikot sięgnął po Barbarę Nowacką w momencie, gdy jego partia znalazła się w sytuacji absolutnie beznadziejnej. Że kobiety nadal traktowane są jak paprotki albo ostatnia deska ratunku, na zasadzie: gdzie diabeł nie może...
Nie wolno zapominać, że kobiety nadal niedoreprezentowane są w parlamencie czy radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Nie należy rezygnować z walki o parytety czy mechanizm suwakowy przy układaniu list wyborczych, bo są to rozwiązania systemowe, a nie przypadkowe.
Jednak coś się stało. Coś zacięło się w starym, sprawdzonym mechanizmie, który do tej pory dawał mężczyznom przewagę w polityce. Z badań socjologicznych i politologicznych wynika, że preferowani są ci, którzy w polityce już byli. A ponieważ mężczyźni w polityce byli od zawsze, system się samoodtwarzał. Działał też mechanizm psychologiczny, zgodnie z którym bezwiednie wybieramy osoby pod jakimś względem podobne do nas. A ponieważ władzę w partiach dzierżyli mężczyźni, chętniej promowali na różne stanowiska kolegów niż koleżanki.
Czy mechanizmy te zadziałają teraz na korzyść kobiet? Trudno powiedzieć. Na pewno jakaś bariera mentalna została przełamana. No i po raz pierwszy w historii polskiego parlamentaryzmu o kształcie list wyborczych jednej z partii decydować będzie kobieta, bo to premier Kopacz ma ułożyć listy PO.
Wybory parlamentarne będą pewnym sprawdzianem, czy taka liczba kobiet na szczytach władzy przełoży się na nową jakość. Być może uda się w tych wyborach przekroczyć wreszcie w Polsce masę krytyczną, czyli 30 proc. kobiet w parlamencie. Jak pokazuje przykład zachodnich demokracji, dopiero przekroczenie tego progu sprawia, że udział kobiet w polityce zaczyna nabierać istotnego wpływu.