Wkurzeni na autostradzie
Zamiast podnosić szlabany, należałoby zlikwidować bramki
Władza frontem do kierowcy. W ekspresowym tempie rząd podjął decyzję o otwarciu w czasie wakacji bramek na autostradzie A1 Toruń-Gdańsk, a Sejm przyjął nowelizację ustawy o autostradach płatnych i Krajowym Funduszu Drogowym, by podobne środki można było stosować na innych odcinkach płatnych autostrad. To jednak leczenie bólu, a nie choroby.
Pomysł z otwartymi w wakacyjne weekendy bramkami na A1 był już stosowany w poprzednich latach. Zaczął to premier Tusk. Kiedy więc media zaczęły alarmować, że autostrada znów się korkuje, premier Kopacz sięgnęła po sprawdzoną receptę. Może to kosztować budżet 50 mln zł (w zeszłym roku 20 mln zł), ale co tam. W czasach, kiedy każdy musi być wkurzony, trzeba przyczyny rzeczywistego wkurzenia ograniczać. A kierowcy potrafią się wkurzać nie na żarty.
Stąd zapewne także wyjątkowe tempo zmian ustawy o autostradach płatnych, by podobne rozwiązania można było stosować na innych autostradach. Choć nie na wszystkich - na dwóch odcinkach koncesyjnych autostrad A2 i A4, ze względu na inne zasady prawne, które regulują relacje ich operatorów z państwem, takie rozwiązanie wymagałby chyba zmiany Konstytucji.
Ja jednak pozostaję wkurzony. Czy naprawdę trudno było przewidzieć, że bramki na autostradach będą wąskim gardłem i doprowadzą do powstawania korków? Przecież nasza sieć autostradowa nie pochodzi z zamierzchłych czasów. Kiedy powstawała, znane już były rozwiązania techniczne, pozwalające na elektroniczny pobór opłat. W ostateczności można było wykorzystać system winietowy (co próbował robić słynny Winietou, czyli Marek Pol). Na dodatek strasznie skomplikowaliśmy sobie system prawny, w jakim działają autostrady – prywatni koncesjonariusze, państwo, odcinki w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego itd. W efekcie żeby coś dzisiaj zrobić, trzeba żonglerki prawnej.