Kampania wyraźnie nie dodaje nam skrzydeł. A ja traktuję ten wynik jako optymistyczny, świadczący o zdrowym myśleniu elektoratu. Wszyscy przecież widzimy te kiełbaski wyborcze grillowane w politycznych budkach i na straganach. Czasem już od samego zapachu ma się dość. Tymczasem do wyborów zostało jeszcze ponad sto dni. I naprawdę trzeba się strasznie zwijać, żeby przeskoczyć te góry złota, które się dotychczas obiecało.
Po drugiej Japonii i drugiej Irlandii przyszła kolej na Ryszarda Petru: Polska może być Niemcami Europy Środkowo-Wschodniej, a może nawet drugimi Niemcami i aby to zrobić, wystarczy tylko uwierzyć i chcieć. Na szczęście Angela Merkel nie ma pomysłu, by Niemcy zostały drugą Polską, więc chcąc nie chcąc musimy zostać tu, gdzie jesteśmy.
Kiełbaska lewicy jest zjednoczona, ale cienka i przypalona. Trudno się dziwić, skoro przy grillu uwijają się: Leszek Miller – ostatni, który pił z Breżniewem, Janusz Palikot, coraz bardziej podobny do Marksa i Engelsa, oraz wyjęty z szafy i otrzepany z moli Marek Dyduch. To woda i ogień – krzyczy o nich z entuzjazmem sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski – jak się te żywioły złączą, to buchnie taka para, że tej lokomotywy nie zatrzymasz.
Beata Szydło nie grilluje. Na tle łanów wyzłacanych pszenicą i posrebrzanych żytem rozciera w dłoniach kłosy chleba naszego powszedniego. Obok mocują się z kosami poseł PiS Marek Suski i eurodeputowany Janusz Wojciechowski. Temu drugiemu idzie znacznie lepiej. To on otworzył dla ludzi z całej Polski biuro z darmowymi poradami prawnymi, które trzeciego dnia zamknął, bo już Dudzie nie było potrzebne. Teraz Wojciechowski proponuje utworzenie Izby Wyższej Sądu Najwyższego, w której „czynnik społeczny”, czyli przedstawiciel ludu, powie Sądowi, dlaczego się pomylił.