Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Śniadanie na trawie

Sobotni targ śniadaniowy na Żoliborzu, który w każdą sobotę pojawia się i znika, jest atrakcją (jak dla kogo) i zjawiskiem dającym do myślenia.

Od kilkudziesięciu lat mieszkam nieopodal i od czasu do czasu bywam na targu. Co tydzień – jak pisał kiedyś Jarosław Osowski w „Gazecie Stołecznej” – przez skwer przy alei Wojska Polskiego przewija się kilka tysięcy osób. W ponad 70 stoiskach można tutaj kupić, lub podziwiać, rozmaite artykuły żywnościowe, regionalne, własnej roboty i zagraniczne (sery, wędliny, marynaty, konfitury, ciasta, rzadkie przyprawy i przysmaki…) oraz zjeść gotowe dania, zwłaszcza kuchni egzotycznych. (Jeśli kogoś stać…). Od rana do popołudnia trwa swoisty piknik. Żadnego alkoholu, żadnych pijaków, żadnych wrzasków, stoły, ławy, koce rozłożone na trawie. Ruch duży i dla sąsiadów dokuczliwy – samochody, zapachy, śmieci, trawniki. Klientela rozmaita, najczęściej młoda, często z dziećmi. Przeważa klasa średnia, nie jest tanio, ale atrakcyjnie. Są Toi Toi i umywalki polowe do mycia rąk. Na pewno taniej jest na jarmarku pod Hutą Warszawa, ale tak jak istnieje Biedronka i Alma, tak istnieją też targowiska na różną kieszeń. U Bliklego też kosztuje, a klientów nie brak.

Cichy zazwyczaj skwer, uczęszczany na ogół przez okolicznych spacerowiczów, na jeden dzień w tygodniu ożywa, zmienia się w gwarne, ruchliwe miejsce, nabiera życia, przyciąga warszawiaków nie tylko z Żoliborza, często słychać języki obce, ludzie się tu umawiają, żeby coś zjeść, kupić lub po prostu obejrzeć. Targ stał się jednym z warszawskich przebojów, dziennik „Financial Times” zaliczył go do największych atrakcji miasta, pokazały go m.in. telewizja brytyjska i japońska. Targ jest organizowany przez prywatne osoby, których nie mam przyjemności znać, płacą miastu 70 tys.

Polityka 31.2015 (3020) z dnia 28.07.2015; Felietony; s. 94
Reklama