Polscy kierowcy nie mogą się nadziwić: w mediach słyszą o gwałtownie taniejącej ropie (rok temu baryłka kosztowała ponad 100 dol., a dziś już poniżej 30 dol.), ale na stacjach benzynowych takich obniżek nie widać. Paliwo jest wprawdzie najtańsze od 2009 r., ale wciąż dość drogie. Droższe niż w niektórych krajach Europy. Dlaczego? Powodów jest kilka.
Podatki. O tym, ile płacimy przy dystrybutorze, w większym stopniu decyduje fiskus niż naftowi szejkowie. Każdy kraj ma własną politykę podatkową, do tego dokłada się Bruksela, narzucając minima akcyzowe. Ponad połowa ceny to akcyza, opłata paliwowa, VAT. Największy udział ma akcyza, która jest ustalana kwotowo, a nie procentowo. Fiskus chce w ten sposób uniknąć spadku wpływów w sytuacji spadających cen (tak jak ma to miejsce przy VAT). Koszt ropy w cenie paliwa stanowi ok. 20–30 proc. Tak więc wahania cen tego surowca mogą wpłynąć tylko na tę część naszego rachunku. Nawet gdyby rafinerie dostawały ropę za darmo, to i tak przy dystrybutorze musielibyśmy zapłacić za litr benzyny ok. 3 zł.
Dolar. Ropa naftowa sprzedawana jest za dolary. Obowiązuje przy tym stała zależność – im tańsza ropa, tym droższy dolar. Tak więc część korzyści, jakie daje taniejąca ropa, zjada nam słabnący wobec dolara złoty.
Technologia. Z każdej baryłki ropy powstaje nie tylko benzyna i olej napędowy, ale dziesiątki różnych produktów petrochemicznych. Rafineria nie może produkować tylko benzyny albo diesla. Możliwości sterowania proporcjami między poszczególnymi produktami rafinacji ropy są niewielkie. Dlatego sprzedając benzynę i olej napędowy, rafineria musi też znaleźć nabywców na pozostałe produkty.