Sto milionów nas to referendum kosztowało, owszem, ale przynajmniej z jednego powodu się opłacało. Otóż po raz pierwszy od dawna okazało się, że zgoda narodowa jest możliwa. 93 proc. uprawnionych do głosowania Polaków nie dało się nabrać na okolicznościowe polityczne sztuczki. Żal mi tylko tego człowieka, który nie wytrzymał nerwowo i poszedł na referendum, by zademonstrować, że ma je po drugiej stronie księżyca. Podarł kartę do głosowania i teraz grożą mu trzy lata więzienia. Najgorsze przydarzyło się Joachimowi Brudzińskiemu (PiS). Chciał głosować w Warszawie, wziął nawet w Szczecinie zaświadczenie, ale je zgubił. No po prostu prawdziwy koszmar.
Tymczasem Wisła w Warszawie tego lata wyschła tak, że nawet miejscami nie widać, którędy płynęła. Na szczęście można to wydedukować, bo z jej dna wystawały lufy XVII-wiecznych armat szwedzkich. Aż „Potop” mi się przypomniał i kolubryna rozwalona pod Jasną Górą przez Andrzeja Kmicica. Nie bez powodu. W referendalną niedzielę w klasztorze jasnogórskim mszę dożynkową poprowadził prezydent Andrzej Duda. Też mówił o suszy. A mówił tak, że aż się płakać chciało. Polskim rolnikom wszystko wyschło, więc trzeba im to zrekompensować. Unia musi nam dać na to pieniądze, bo polski chleb jest dzielony niesprawiedliwie, ale europejski też. Poza tym obiecał zgromadzonym, że nie dopuści do tego, by ziemia naszych praojców znalazła się w obcych rękach. Prezydent upomniał się też o bezpieczeństwo energetyczne Polski – chce mieć pewność, że światło będzie się paliło nie tylko w miastach, ale także na wsiach. Na koniec przekazał rolników opiece Matki Bożej.
O sprawie uchodźców w Europie spod ołtarza nie wspomniał, bo za chwilę wybory, a ten temat mógłby rozproszyć uwagę elektoratu. Przecież tak dobrze dotąd szło.