Naznaczeni z in vitro
Informacje o in vitro w aktach stanu cywilnego? Przepis uderzy w samotne matki i pary jednopłciowe
Od listopada w urzędach stanu cywilnego będą pytać rodziców, jaką metodą zostało poczęte ich dziecko. Oprócz informacji dotyczących miejsca urodzenia i PESEL w Systemie Rejestrów Państwowych pozostanie wrażliwy ślad, który w Polsce – przynajmniej w niektórych kręgach – budzi niezdrowe emocje.
Urzędnicy resortu zdrowia argumentują, że nowy przepis wynikający z ustawy wprowadzono dla dobra dzieci, bo chodzi o zabezpieczenie ich praw do informacji o własnym pochodzeniu. Ale gołym okiem widać, że w ten sposób sankcjonuje się blokadę dostępu do zabiegów in vitro parom jednopłciowym i samotnym matkom, a przy okazji – i dla mnie jest to największy problem – przysparza się stresu rodzicom z mniejszych miejscowości, jak informacja o skorzystaniu z grzesznej metody zostanie odebrana w ich środowisku.
Czy państwo ma prawo gromadzić tak intymne dane i czy nie przekroczona zostaje w ten sposób granica prywatności? Dostęp do rejestru dzieci poczętych in vitro mają mieć wyselekcjonowani urzędnicy (i obowiązywać ich będzie tajemnica służbowa), ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć nadużycia, które mogą przy tej okazji wystąpić. Groźba, że za niedochowanie tajemnicy służbowej wylatuje się z pracy, niekoniecznie na wszystkich działa odstraszająco, a znając nastawienie wielu środowisk w Polsce do in vitro, na pewno znajdą się tacy, którzy będą chcieli bliźniemu zaszkodzić.
Każdy z nas ma oczywiście prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu i jeśli kogoś to interesuje – do informacji o metodzie, z jakiej skorzystali rodzice, powołując nas na świat. Większość matek nie ukrywa przed swoimi dziećmi (oczywiście na pewnym etapie ich rozwoju), że do zapłodnienia doszło w sztucznych warunkach, i ta wiadomość nie wywołuje u nich szoku.