Sędziowie na trudne czasy
Sejm wybrał pięciu nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego
Niewykluczone, że w najbliższych latach Trybunał Konstytucyjny stanie przed najtrudniejszym zadaniem w swojej historii. Może oto okazać się główną barierą dla procederu nazywanego przez politologów „demokratycznym rozmontowywaniem demokracji”. Zważywszy bowiem i na retorykę, i doświadczenia praktyczne z niedawnymi w sumie rządami Prawa i Sprawiedliwości, ewentualne wyborcze zwycięstwo tej partii faktycznie grozi „demodyktaturą”.
W takiej sytuacji rola ustrojowych bezpieczników – w rodzaju Trybunału Konstytucyjnego właśnie – może okazać się kluczowa. I to niezależnie od tego, czy PiS (i mu podobne partie) zdobyłby większość pozwalającą zmienić konstytucję, czy też miałyby rządzić na gruncie obowiązującej.
Kłopot w tym, że atmosfera wokół Trybunału jest coraz gorsza, co nie przyczynia się do wzrostu jego autorytetu – a więc i znaczenia na scenie publicznej i w opinii publicznej.
I nie chodzi wcale w pierwszej mierze o wydawane werdykty – z tymi zawsze można podjąć dyskusję. Głównym problemem są polityczne zawirowania i gry wokół Trybunału – w tym wyboru jego sędziów.
Kiedy Trybunał powstawał, panowała zgoda, że powinien skupiać najlepszych prawników w kraju (ukuto wtedy powiedzenie, że nominacja na sędziego TK powinna być ukoronowaniem kariery wybijających się jurystów). Nikomu nie przychodziło do głowy podejrzewać sędziów o polityczne głosowania, a i partiom nie wypadało zbyt namolnie forsować poszczególnych kandydatów do TK.
Z czasem wszystko się zmieniło. Do Trybunału zaczęły trafiać osoby przeciętne czy wręcz przypadkowe, a za to partyjnie właśnie umocowane (efektem tej tendencji nie były wprawdzie czysto polityczne wyroki, ale na przykład obniżenie się poziomu orzeczeń – a w każdym razie ich uzasadnień czy też opóźnienia w rozpatrywaniu niektórych kategorii spraw z prozaicznej przyczyny braku specjalistów od tych dziedzin prawa w składzie Trybunału).