Już 408 tys. zgód na pracę dla cudzoziemców zza wschodniej granicy wydały w tym roku Powiatowe Urzędy Pracy (PUP) i to zaledwie do końca czerwca. Liczba oświadczeń o zamiarze powierzenia wykonywania pracy cudzoziemcom rośnie lawinowo. W zeszłym roku w PUP zarejestrowano nieco ponad 200 tys. takich wniosków. Od kilku lat procedura jest uproszczona do minimum. Wystarczy, że ktoś dogada się np. z Ukraińcem na świadczenie pracy, a następnie poinformuje o tym PUP i uzyska pieczątkę z akceptacją. Procedura trwa kilka minut. Urzędnicy formalnie mają obowiązek sprawdzić, czy na to stanowisko nie ma chętnego Polaka, ale liczba wniosków właściwie to uniemożliwia. Na dodatek deklarowane w oświadczeniu wynagrodzenie w zasadzie wyklucza znalezienie polskiego bezrobotnego, który chciałby pracować za te stawki.
Narodowością, która najbardziej upodobała sobie pracę w Polsce, są Ukraińcy – stanowią około 95 proc. wszystkich starających się o pracę nad Wisłą. Urzędnicy nie kryją, że skala wniosków jest niepokojąca i wiąże się z wieloma problemami. – Proceder załatwiania oświadczeń to już niemal mafijna struktura – mówi proszący o anonimowość urzędnik z PUP w Warszawie. Zdarza się, że osoby, które same mają status bezrobotnego, próbują deklarować chęć zatrudnienia nawet 100 osób za jednym zamachem. – Państwo utraciło właściwie kontrolę nad tym procederem. Urzędy ani służby nie są w stanie skontrolować, czy ktoś rzeczywiście wykonuje pracę, która była deklarowana w oświadczeniu – dodaje urzędnik PUP. Oświadczenia to żyła złota, bo za jedno Ukrainiec płaci od 200 zł do 3 tys.