Nie ci od kryzysu, tylko ci z marmuru – Solon, Perykles, Platon… To oni wymyślili ów teatr społeczny, zwany polityką, zresztą na marginesie prawdziwego teatru i po części z teatralnej inspiracji. Jakoż i wcześniej, zanim rozbrzmiały debatami ateńskie place, przez tysiąclecia były i prawa, i królowie, i arystokracja, i lud. Wojny i układy. Ale polityki nie było. To zupełnie jak z filozofią. Myśleli, bajali o sensie wszechrzeczy od zarania, a filozofii jakoś nie było. Trzeba ją było dopiero wymyślić i nazwać. Użyto nazwy zręcznej (podobno pomysł to Pitagorasa), kodującej dalekosiężny zamiar i nadającej rzeczy samej bezpieczny status ledwie projektu i zamiaru. Filo-zofia znaczy bowiem oddanie sprawie mądrości, dążenie do wiedzy o sprawach boskich i ludzkich. Z polityką było tak samo. Nazwę ugruntowali najmocniej Platon, autor Polityka i Politei, zalecający, aby uczone głowy rządziły państwem, oraz Arystoteles, pisząc swoje słynne dzieło Polityka, poświęcone typologii i ocenie ustrojów prawno-społecznych.
Pomysł z wymyślaniem tego, co wcześniej uchodziło za rzecz bogów, czyli układanie sobie wedle woli praw i stosunków, jest wszelako o kilka pokoleń wcześniejszy. Bezczelny, jak cała Grecja. Trzeba było jednakże dopiero Sokratesa i sofistów, żeby wymyślić państwo ideologiczne, a tym samym ideologię państwowości jako takiej, której rozbudowana postać przybrała nazwę „polityki”. Sokrates z Platonem przyłożyli się najwięcej do wmówienia nam, że najwyższą i najdoskonalszą formą istnienia jest państwo i że to jedynie w nim i poprzez nie człowiek może być istotą cywilizowaną i godną swego imienia.